ROWER Z ROWEROWA

"ROWER Z ROWEROWA",
LUDWIK JERZY KERN

Zdarzyło się w Rowerowie
Coś,
Co Wam w sekrecie opowiem.
Tylko proszę Was bardzo -
Nikomu ani słowa,
Bo plotkarzami gardzą
Mieszkańcy Rowerowa.
Więc miałbym życie dość blade,
Gdy znów tam do nich zajadę.
 

A zaczęło się wszystko od tego,
Że pewnego dnia przepięknego,
Tatuś wyjął pieniądze z kieszeni
I kupił rower Tereni.

Ja znałem tę Terenię,
Bo była wesoła szalenie,
A ja wesołych cenię.

Rower zresztą też był wesoły,
Codziennie woził Terenię do szkoły,
Szkoła bowiem była daleko.

Najpierw jechało się alejką akacji,
Potem obok teatru,
Potem koło stacji,
Aż wreszcie przez most nad rzeką.

Terenia jeździła na nim z ochotą,
Mówiła do niego "Moje ty złoto..."
Nic dziwnego,
Dzięki niemu nie chodziła piechotą.

A w dodatku, proszę ja Was,
Oszczędzała i buty,
I czas.

Na początku swojej kariery
Ten rower był jak inne rowery.
Jak wszystkie rowery dokoła
Miał ramę,
Dwa pedały,
Dwa koła,
Kierownicę,
Siodełko
I dzwonek,
Który dźwięczał jak w lecie skowronek.
Ale potem,
Pewnego dnia,
Na jego błyszczącej ramie
Zrobiły się (daję słowo, nie kłamię)
Małe zgrubienia dwa.

Początkowo tatuś Tereni
Chciał w sklepie rower wymienić,
Myśląc, że to fabryczna wada.
Lecz Terenia się sprzeciwiła
I do doktora rower zaprowadziła,
By go dokładnie zbadał.

Opukał pan doktor rower gruntownie:
"Nic tu nie widzę - powiedział - wygląda cudownie.
Silny,
Zgrabny,
Piękny,
Zdrowy,
Typowy rower terenowy..."

"Nie terenowy, a tereniowy...
Bo to mój rower bez wątpienia,
A na imię mam Terenia..."

"No, niech ci będzie, moje dziecię,
A jeśli chodzi o jego zdrowie,
To egzemplarza, że tak powiem,
Zdrowszego w świecie nie znajdziecie.
Ja tu zupełnie nie widzę nic.
Ten tereniowy jest zdrowy jak rydz!"

"A te zgrubienia, co to takiego?
Czy aby nie jest to coś groźnego?
Tacie się bardzo to nie podoba.
Może to zaraźliwa choroba?
Odra?
Lub egzotyczna grypka?
Co to znaczy taka wysypka?"

A doktor na to:
"Nie ma obawy.
Widzisz, to są niezwykłe sprawy...
O ile znam się na medycynie,
To jeszcze zanim tydzień upłynie
Tu na tej ramie
Niby na barkach
Piękna mu skrzydeł wyrośnie parka..."

I jak powiedział, tak też się stało.
Z początku rosły sobie pomału,
Lecz potem, potem każdego dnia
Tak powiększały się, że aż ha!
I w równy tydzień po tym badaniu
Rower miał skrzydła jak stary anioł.

Odtąd,
Gdy wsiadała nań Terenia,
Rower się w niby-ptaka zmieniał.
Po kilku ruchach pedałami
Szybował już ponad domami,
Nad pola wzbijał się,
Nad las -
Nie za wysoko.
Tak w sam raz.
Cudownie się fruwało w górze,
Szybciej mijały podróże,
Za parę sekund była już w szkole
I lądowała na boisku.
W ten sposób unikała ścisku,
Który był na ulicach w dole.

Nic więc dziwnego, że w mnóstwie ludzi
Ten rower zazdrość zaczął budzić.
Ach, taki model, rzecz oczywista,
Pragnął mieć każdy rowerzysta.
A już najbardziej listonosz Sowa,
Co ledwo, ledwo pedałował.
Jak tylko w mieście dopadł Tereni,
Zaraz rowerem chciał się zamienić
I przez tygodni kusił ją szereg:
"Odstąp rowerek.
Dam ci cukierek!"

O tym rowerze również marzył
Cały
Miejscowy
Klub kolarzy.
"Kto na nim siądzie, mówcie co chcecie,
Ten przed wszystkimi będzie na mecie!
Wszystkie zawody byśmy wygrali,
Gdyby nam takie rowery dali.
Wyścig Pokoju
Czy Tour de France -
Nikomu byśmy nie dali szans!"

Ja się nie dziwię, że w Rowerowie
Wszyscy ten rower mieli w głowie.
Bo to o wiele przecież lepsze
Jeździć tak górą
Przez powietrze.
Wpaść w powietrzu nie ma na kogo,
W dodatku jedziesz najkrótszą drogą.
Taka jazda mnóstwo ma zalet,
No i nie zdzierasz opon wcale...

Więc podziwiali Rowerowianie
Tereni rowerowe fruwanie.
Ona zaś
Poprzez szprychy kół
Patrzyła sobie na nich w dół.
Widziała z góry, jak sprawdzają
Po raz trzy i cztery.
Czy takich skrzydeł nie dostają
Przypadkiem ich rowery?

Ale jak na złość nic im nie rosło,
Więc pocieszali się:
"Może wiosną..."

Tymczasem nasza miła Terenia
Snuć zaczęła wielkie marzenia.
"Jak on tak fruwa, to na wakacje
Pojadę na nim.
Mam chyba rację.
Zamiast pociągiem pchać się nad morze,
On mnie zawiezie
Przez przestworze.
Wprost do Sopotu lecieć mu każę
Na najmodniejszą ze wszystkich plażę..."

I stało się tak, jak powiedziała.
Nawet nie tak długo leciała.
Po drodze,
Będąc nad Warszawą,
Słyszała, jak z dołu biją jej brawo
Więc pomachała z góry tłumowi
Oraz królowi Zygmuntowi.
Bo okrążyła go (straszna rzecz)
Zawadzając prawie o miecz!

Nie wiem, czy było coś o tym w prasie,
Ale nad morzem kto był
W tym czasie,
Na plaży leżąc do słońca twarzą,
Mógł nie raz rower ujrzeć nad plażą,
Rower, co właśnie wyglądał tak,
Jak bardzo wielki
Z kołami
Ptak.

Te wszystkie fakty,
Słowo po słowie,
Chętnie potwierdzą Wam w Rowerowie.