Witamy, Gość
Nazwa użytkownika: Hasło: Zapamiętaj mnie

Odpowiedz w temacie: 22.04.2017 Koronowo - Klub Kibica

Nazwa
Tytuł
Boardcode
B) ;) :) :P :laugh: :ohmy: :sick: :angry: :blink: :( :unsure: :kiss: :woohoo: :lol: :silly: :pinch: :side: :whistle: :evil: :S :blush: :cheer: :huh: :dry: :ok: :serce: :unlike: xD
Wiadomość
Powiększ /  Pomniejsz
Załączniki

Kod antyspamowy: Wpisz słownie liczbę 12 *

Historia tematu:: 22.04.2017 Koronowo - Klub Kibica

Maks. pokazywanych 15 ostatnich postów - (zaczynając od ostatniego)
2017/05/10 12:42 #30194

Bartek

Bartek Avatar

Żeby troche ostudzić przyszłych "mtb rajderów" :) - kolega z Kwidzyna który na hopce poszedł ostro w górę i wylądował niestety niepoprawnie - ma złamany kręgosłup ,bark i chyba nogę - sprawdzone info z Cyklo Kwidzyn. Także proszę pamiętać o ograniczaniu brawury i treningu elementów technicznych na sucho - pokazuje to również jak ważny jest objazd miejsc w których zamierzamy się ścigać :) Kolega wydobrzeje więc prawdopodobnie skończy się na strachu - ale pokazuje to też tą trochę bardziej mroczną stronę mtb.
2017/05/09 18:07 #30192

pieter

pieter Avatar

Zaglądam na moją ulubioną stronkę, a tu takie elaboraty! Jaki stopień zaangażowania i jakie wciągające narracje! Nareszcie jest co czytać! Brawo, brawo! A ja tylko przewrotnie dodam, że Jaca dosypał w czasie Ickowi i Bartkowi więcej, niż oni mnie i to też może być budujące. A młodsi są od Jacy, he, he. Dodam też, że gdyby Jaca tak nie pędził, to dogoniłoby go gradobicie i łykając kulkę po kulce nie myślałby o bidonie - ja tak łykałem. Ten grad, to chyba była nagroda za tę moją dłuższą męczarnię. Co do organizacji maratonu, to serwis był różnie merytorycznie przygotowany. Np.: stoją na górze Grabina dwie oznakowane dziewczyny i krzyczą: brawo, brawo - teraz w prawo! Albo na podjeździe inne oznakowane (chyba pełnoletnie): dawaj, dawaj i w następnym momencie (wykorzystując perfidnie mój brak oddechu): jak masz na imię? Podejrzewam, że były przeszkolone przez sportowego psychologa. Ciekawa była rola też pewnej oznakowanej, która schowała się obok trasy, pod krzakiem, przed deszczem i stamtąd krzyczała: uwaga błoto! Przed jej stanowiskiem był bardzo stromy, gliniasty zjazd, z głębokimi koleinami. Zjazd na łeb, na szyję. Zanim zobaczyłem, kto woła, skąd woła i co woła, utopiony byłem w okazałym bajorze. W punkcie, gdzie serwis podawał upragnioną, ciągle potrzebną wodę, musiałem przełknąć ślinę, bo oznakowani podawali zakręcone butelki. Pewnie nie chcieli, żebyśmy pomyśleli, że to kranówa. A odkręć butelkę, oznakowany, jak rowerem szarpie we wszystkie strony! Na szczęście w drugim punkcie dostali chyba cynk, albo nie spali na szkoleniu, bo butelki podawali odkręcone i był to naprawdę przyjemny moment. Odnośnie trasy tego maratonu, to nie podobały mi się niektóre pokręcone dróżki na górze Grabina. Chwilami czułem się, jak chomik w karuzeli. Ale z kolei było dużo ciekawych przeszkód terenowych, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie do pokonania, a pokonywane sprawiały dużo frajdy. Bardzo brakowało mi wcześniejszego przejazdu próbnego. Muszę też przyznać, że sporo czasu zeszło mi na pchaniu roweru, do której to czynności nie byłem zbyt dobrze przygotowany. Mocna impreza, wyrazy podziwu dla najlepszych, lepszych i tych nieco lepszych - reszta niech trenuje!
2017/05/08 22:52 #30188

Jaca

Jaca Avatar

Jak już zauważył Bartek kolega Kamil w Koronowie nabrał takiego rozpędu, że w relacji na forum ledwo zdołał się zatrzymać. Jednak dzięki temu mamy wierny obraz sytuacji na trasie. Czytałem komentarze określające maraton jako "walka o przetrwanie" i dla wielu Koronowo Syngenta Challenge 2017 tym właśnie była. Maratony MTB zazwyczaj są tak organizowane, by przejazd był możliwy dla każdego kogo kręci jada rowerem. Tu akcenty techniczne były wyzwaniem nawet dla zawodników z czołówki. Dlatego uważam, że brawa należą się dla wszystkich naszych kolegów, którzy przekroczyli linię mety. Brawo Lef - bardzo mocna pozycja w OPEN - bezkonkurencyjny w swojej grupie wiekowej. Miejsca w okolicach 130-go Kamila i Bartka w tym maratonie to również bardzo dobry wynik. Z kolei na Skandii w Kwidzynie miejscem podobnym jak Pieter szczycił się chłopaczek mający zaledwie 28 lat. Biorąc pod uwagę skalę trudności i fakt, że Pieter jako jedyny z nas nie zmierzył się z trasą na objeździe próbnym muszę przyznać, iż zajął bardzo dobrą lokatę. To prawie połowa stawki. Moim zdaniem super!

Każdy z zawodników chcących zaistnieć sportowo wyznacza sobie cele pod które układa plan treningowy. Cykle treningowe najczęściej rozpoczyna się zimą a co niektórzy zaczynają nawet jesienią . W tym roku chciałem do tego podejść bardziej na serio i na jednym z pierwszych treningów technicznych... złamałem kość obojczykową... Lekarz przy okazji zdejmowania szwów kategorycznie zabronił wykonywania jakichkolwiek ćwiczeń - a to brzmiało jak wyrok przekreślając mój sezon... Trochę potrwało zanim pozbierałem się psychicznie. Szybko zignorowałem zalecenia lekarza, niemniej nie wsiadałem na rower prawie 2 miesiące. Właściwy trening rozpocząłem z przynajmniej 2 miesięcznym opóźnieniem jednak uznałem, że lepsze to niż przekreślenie sezonu. Do Koronowa zdołałem przebrnąć przez tzw. bazę, czyli pierwszy z trzech głównych etapów planu treningowego. Udało mi się dwukrotnie objechać trasę, dzięki czemu wiedziałem co mnie czeka. Przyznam, że po pierwszym razie byłem szczerze przerażony. Nigdy nie ścigałem się na tak trudnej trasie. Założenia taktyczne jakie obrałem na maraton to maksymalne wykorzystanie tego co wypracowałem - wytrzymałości, czyli trzymanie mocnego - w miarę równego tempa od początku do końca wyścigu. Podjazdy musiały być kręcone bardzo delikatnie, bo ten etap trenowany będzie "po Koronowie". Na zjazdach ile się uda byle wyjść z tego cało ;) Podobnie niespodzianki na Grabinie - wiedziałem, że tu mogę stracić, bo "takiej techniki" trzeba uczyć się latami. Ze względu na mocną obsadę wyścigu zakładałem zmieścić się w pierwszej trzydziestce. Tyle teorii...

Tym razem wbiliśmy się z Markiem z Wheel Brothers tuż za taśmą startową. Przyblokowany na asfalcie po kolei odrabiałem stratę, jednak już na 4 kilometrze, czyli w miejscu naszej grudziądzkiej delegacji nie widziałem domniemanego faworyta wyścigu. Nie miałem też rozeznania ilu z nim czmychnęło a tym samym, na które miejsca jedzie "moja" grupa. Nie tak miało to wyglądać, jednak maraton jest jak rozpędzona torpeda - zatrzymuje się wyłącznie w miejscu przeznaczenia - nie ma litości, nie ma miejsca na błędy, nikt na Ciebie nie poczeka. Na tym etapie rywalizacja nie istnieje. To wyłącznie walka z samym sobą, swoimi ograniczeniami, znajomością własnych możliwości, tolerancją na zmęczenie, czy znajomości granic bólu. Do połowy dystansu wszystko szło całkiem nieżle. Korekta ciśnienia przed wyścigiem okazała się katastrofą. Rower nie trzymał się drogi w zakrętach. Na torach nie byłem w stanie utrzymać kierownicy, gdyż opony ślizgały się po kamieniach. Na końcówce torów w miejscu, gdzie między betonowymi podkładami brakowało kamieni mój rozpędzony rower wpadł w taką wibrację, że wypadł mi bidon. Połowa dystansu... bez wody... mogę nie dać rady... rzucam rower - wracam biegiem po bidon a grupa zmyka. Szczerze próbowałem ich złapać ale samemu w tak wierzny dzień nie miałem szans. Kiedy przejechałem miejsce, gdzie Bartek tydzień wcześniej rozorał kolano poczułem się zbyt pewnie i przyspieszyłem, by wskoczyć z rozpędu na kolejny podjazd i... gleba! Trzy sekundy... jadę dalej. Nie miałem czasu się wytrzepać a błoto z tego miejsca przywiozłem do samej mety. Dorwałem jednego, potem następnego. Wiedziałem, że nawet jeżeli nie dogonię grupy muszę trzymać maksymalnie ostre tempo, bo stracę na Grabinie. Sam nie wiem skąd mi się to brało ale nie było to aż takie trudne pomimo ciągłego wiatru, którego kierunek przy tej prędkości zawsze odczuwalny jest w twarz. Doszedłem kolesia z dystansu długiego, który po zerwaniu łańcucha nie kontynuował wyścigu. Tu kolejny błąd. Wyprzedził mnie dosłownie na chwilę a ja chętnie wskoczyłem mu na koło. Źle wybrał tor jazdy, wprowadzając nas w głęboką koleinę po kole ciągnika. Prędkość wzrastała, bo był to jeden z ciekawszych zjazdów. Najeżdżając na gałąź podbił ją tylnym kołem... Dostałem nią prosto w napęd co spowodowało natychmiastowe zatrzymanie roweru. Tym razem udało mi się uniknąć gleby jednak skutecznie ściągnęła mnie z roweru. Kontynuowałem jazdę nie mając świadomości, że tym razem definitywnie straciłem bidon. Dotarłem do Grabiny. Organizatorzy lekką ręką dorzucili kolejne serpentyny do planowanej trasy jakby było mało tego co wstępnie ustalono... Coraz pewniej czuję się na zjazdach - to elementy, gdzie praktycznie bez wysiłku można zyskać cenną przewagę. Zupełnie inaczej na podjazdach. Tu liczy się mocna noga i wytrzymałość siłowa. Zakładałem powściągliwość jednak przy tym co oferuje Grabina czworogłowe o mało nie eksplodowały, co chociaż w niewielkim stopniu neutralizowane było podczas zjazdów. Straciłem 1 pozycję na szczycie serpentyny. Przed mostem wąskotorówki dostałem pełen bidon od moich kibiców. Pozostało 9 km. Walcząc z bólem towarzyszącym do samego końca starałem się nie stracić tego co wypracowałem. Oglądając się za siebie zwiększałem przewagę przed następnym zawodnikiem jednak pomimo starań walcząca ze sobą dwójka przede mną utrzymywała stałą odległość. Niestety nie wszystko szło jak by się tego chciało. Na kilometr przed metą przebiłem dętkę. Perespektywa tego, że będę musiał biec do mety i stracę kolejne miejsca spowodowała, że wykrzesałem z siebie resztki sił starając się dojechać zanim do reszty stracę powietrze w kole. I takim właśnie sposobem z "tańczącym tyłem" zameldowałem się na mecie.

W związku z tym, że to początek sezonu - zawodnicy na te zawody trafiają w różnych fazach przygotowania. Biorąc pod uwagę mocną ekipę na starcie, trudną trasę i to, że mam sporą obsuwkę treningową do większości z nich i jakże niewielki staż treningowy byłem zaskoczony zajętym miejscem. Można też krytycznie spojrzeć na wynik jak to zawsze robił Chunk pytając: "no Rafał... ale nie można było pojechać lepiej?" Tym razem nie zapytał - jednak owszem zawsze można lepiej, przynajmniej przejechać nie popełniając błędów.

Serdeczne dzięki dla całej grupy grudziądzkich kibiców. Nie miałem pojęcia, że tym razem również będziecie. Wasza obecność bezsprzecznie potrafi dodawać skrzydeł. Szkoda tylko, że pogoda nie pozwoliła Wam przemieścić się na 2 połowę trasy. Tam mielibyśmy z pewnością jeszcze większy zastrzyk sił witalnych wywołany Waszą obecnością.
2017/05/07 17:43 #30182

Bartek

Bartek Avatar

Widzę że zapadł koledze w pamięci ten wyścig :) Ponowne gratulacje bo tak jak napisałeś wcześniej pojechałeś wyścig życia - znaczy najlepszy w dotychczasowych przejazdach bo jak Cię znam to jeszcze weźmiesz udział w niejednym.
Co do moich wrażeń z maratonu - poziom przygotowania organizatorów jak i całych zawodów uważam za bardzo dobry. Drobne niedociągnięcia z poprzedniej roku zostały poprawione ,kilka nowych niestety się pojawiło. Myślę że organizacja tego typu zawodów nie jest prosta i każdy ma prawo do pewnych problemów tym bardziej że to dopiero druga edycja. Miasteczko zawodów ,kibice (nasi najgłośniejsi :) ) jak i też sama atmosfera była bardzo sympatyczna. Nie do końca dopisała pogoda i tak jak pisał Icek mieliśmy ogromny problem z dobiorem warstw na start - ja pozbyłem się grubszej bluzy - ale nie pojechałem w krótkich w spodniach. Na starcie wydawało się to rozsądne natomiast po kilkunastu kilometrach kiedy organizm próbując się schłodzić wydzielał ogromne ilości ciepła - najchętniej zdarłbym długie portki zębami :) Niestety jeśli już ruszysz to musisz jechać tak jak wystartowałeś - wbrew pozorom na całej trasie nie ma miejsc na to żeby stanąć i dokonywać poprawek w garderobie :) Każdy postój oznacza stratę i wyprzedzanie Cię przez kilku zawodników których sam ogromnym wysiłkiem przed chwilą wyprzedziłeś :) Bilans niewspółmierny więc unika się każdego momentu postoju. Owszem są miejsca w których masz wrażenie że umrzesz ,serce wyraźnie chce się wydostać na zewnątrz pomimo ograniczającej je klatki piersiowej :) , nogi omdlewają w taki sposób że gdyby nie rower to pewnie bym się przewrócił :) Brakuje oddechu , odczuwasz ogromne pragnienie a kiedy próbujesz je zgasić to nie masz jak bo pijąc nie oddychasz w momencie w którym twoje ciało potrzebuje tlenu :) Zdaje sobie sprawę że opisując to w ten sposób być może robię złą reklamę dla osób które chciałyby kiedyś po raz pierwszy wystartować. Tylko że to są te słabsze momenty a nie można przez ten pryzmat postrzegać całości wyścigu. Może skupię się teraz troszkę na tych pozytywnych. Atmosfera wyścigu - udziela ci się od rana,wstając z łóżka czujesz ten tzw reisefieber jak mówią nasi niedawni okupanci co w dosłownym tłumaczeniu oznacza gorączkę podróży. Uczucie nie do opisania - nawet jeśli nie jesteś zawodowcem, nie masz parcia na wynik, chciałbyś po prostu ukończyć wyścig. To takie typowo męskie uczucie - porywalizować z innymi samcami i sprawdzić sam siebie - być może już nie w polowaniu na mamuty jak onegdaj bywało - ale w prostszej i pozornie bezkrwawej rywalizacji :) Pozornie - bo tak jak pisał Kamil bez krwawych wypadków się nie obyło. To też jednak nie zepsuło atmosfery zawodów - było ich na tyle niewiele że w ogólnej liczbie startujących można uznać to jako incydenty.
Możliwość przejechania w obcym miejscu trasami zarezerwowanymi na codzień dla miejscowych speców - uwielbiam to co nieznane, niezbadane i przeze mnie nieodkryte. Boczna ścieżka w lesie? Już nią jadę :) Nie ma jej na mapie? Co z tego - czas wytyczyć nowy szlak. Czy może się to zakończyć targaniem roweru na plecach ? :) Może ale nie ma to znaczenia - możliwość przejechania dziewiczym odcinkiem, często niesamowicie przyrodniczo atrakcyjnym daje mi ogromną satysfakcję. Zalew Koronowski pozornie dla większości z nas jest znany i lubiany - ale ja jeździłem dzięki tym dwóm maratonów na takich jego odcinkach które zapamiętam na całe życie :)
To co pisałem wcześniej - czyli rywalizacja. Często jest tak że od startu nawiązujesz walkę z zawodnikami którzy reprezentują podobny ci poziom kondycyjny jak i też techniczny. Powoduje to że te parę godzin trasy spędzasz praktycznie z tymi samymi ludźmi narażonymi na te same trudności które sam pokonujesz. Pokonywanie ich wspólne daje takie niepisane uczucie solidarności i przyjaźni. Często na końcu po przekroczeniu linii mety gratulujemy sobie nawzajem nie bacząc na to kto wygrał czy przegrał. Po drodze liczy się walka a wspólna walka zbliża :)
Co do naszej małej rywalizacji z Ickiem - wiedziałem że lekko nie będzie bo Kamil miał nowy rower na którym czuł się doskonale. Co prawda nie rower czyni z człowieka rowerzystę tym bardziej na zawodach MTB - ale czułem że ma w sobie to wewnętrzne przekonanie o tym że pójdzie mu dzisiaj dobrze :) No i co tu ukrywać poszło :) Przez cały wyścig nie mogłem go dogonić a szkoda bo gdybym miał tylko jego koszulkę w swoim zasięgu wzroku to jak lew tropiący gazelę przegryzłbym mu tchawicę na ostatnich kilometrach :) Niestety wyrwał jak guma z gaci na starcie i późniejsze przetasowania nie pozwoliły mi się zbliżyć na odpowiednią odległość. Starałem się dać z siebie wszystko - ale pomimo pobieżnej znajomości trasy trochę źle rozłożyłem siły - za mało użyłem ich pośrodku a z duży zapas miałem na końcu. Co prawda na ostatnich 3-4 kilometrach wyprzedziłem bodajże z 15 osób walczących z własnym organizmem ale Icka już nie doszedłem :) Szkoda,szkoda bo pokazuje to jak taktyka na takim wyścigu potrafi mieć wpływ na całość :) Nic to - do następnego razu Kamil a ja ponownie gratuluję Ci wyniku :) Skrzyżujemy jeszcze nasze ścieżki na jakimś maratonie :) Oczywiście ogromne gratulacje dla Rafała który rozwalił system i dla Lefa który jest bezkonkurencyjny nie tylko w swojej kategorii wiekowej ale również dla mnie :)
Dziękuje również drużynie kibiców - to strasznie miło jak chce się wam przyjechać podopingować nas którymkolwiek z odcinków :)
2017/05/07 10:24 #30181

iceman150

iceman150 Avatar

W wyniku dyskwalifikacji zmieniły się nieco pozycje Bartka i pietera a więc obecnie wygląda to tak:

Nasze miejsca to:
Dystans średni
11. Jaca (3 miejsce grupa M4) czas 2:06:05
126.iceman150 (22 miejsce grupa M2) czas 2:43:55
137. Bartek (58 miejsce grupa M3) czas 2:45:23
282. Pieter (9 miejsce grupa M6) czas 3:14:36

Dystans ukończyło: 431 zawodników (startowało 444zawodników)

Dystans długi
48. lef (1 miejsce grupa M6) czas: 4:06:10

Dystans ukończyło: 71 zawodników (startowało 76 zawodników)


Dodatkowo przeprowadziłem małą analizę mojej rywalizacji z Bartkiem, na punktach kontroli. Bo to była dość zacięta walka.
Na 21km trasy prawdopodobnie był to pierwszy bufet: Bartek tracił tylko 38s więc był naprawdę blisko i to po godzinie jazdy :)
Po kolejnej godzinie przed wjazdem do Grabiny moja przewaga urosła do 1:22.
Myślę że musiałem zarobić trochę czasu na Grabinie bo na ostatnich kilometrach to raczej traciłem czas, ale ostatecznie na mecie różnica pomiędzy nami wynosiła 1:28 co pokazuje jak ciekawa była to walka :)
2017/04/24 09:30 #30131

iceman150

iceman150 Avatar

Selfie z peletonu :)




Nasi mistrzowie



Załączniki:
2017/04/23 11:13 #30119

iceman150

iceman150 Avatar

No to może ja zacznę od małego podsumowania.

Po wstępnym zapoznaniu z trasą, które odbyliśmy wcześniej wiedziałem że łatwo nie będzie tym bardziej że sam objazd mocno mnie wykończył i zajął nam pół dnia. No ale objazd objazdem, ale wyścig to całkiem inna para kaloszy, niejednokrotnie przekonałem się że w grupie dokonuje się rzeczy niemożliwych i ten wyścig to potwierdził.
Trasa była bardzo wymagająca, a pogoda podniosła poprzeczkę jeszcze wyżej mieliśmy porywisty wiatr, deszcz, deszcz ze śniegiem i grad - w takich warunkach jeszcze się nie ścigałem.
Przed startem moim największym dylematem był ubiór, nie posiadam odpowiedniego stroju na takie warunki i początkowo chciałem startować w softshellu, jednak za radą Bartka zrezygnowałem z tak ciepłego odzienia i wystartowałem w koszulce termicznej plus koszulka z krótkim rękawem. I był to strzał w dziesiątkę było mi komfortowo i nawet przez chwilę od startu nie było mi zimno.

Przed startem odwiedził nas jeszcze klub kibica, który zagrzał nas dodatkowo do walki. Przyszedł czas do zajęcia miejsca w sektorach startowych i wyczekiwania na start. Założeniem jak zawsze był spokojny start, ale iceman jak to iceman wystrzelił jak z procy ze wszystkimi w owczym pędzie. Na szczęście w odpowiednim miejscu potrafiłem nieco odpuścić i dzięki temu nie zagotowałem się.
Już na początkowych kilometrach czekał na nas klub kibica, który starym zwyczajem ledwo mnie poznał :), ale i tak miło liczyć na wasz doping.
Pierwsze 10km pokonywałem bardzo sprawnie uciekając przed goniącym mnie Bartkiem, z którym toczymy nieoficjalną rywalizację. No ok 15 kilometrze na horyzoncie pojawił się Bartek, który gonił mnie niczym hart puszczony za lisem. Po pierwszym bufecie kiedy wjeżdżałem na tory kolejowe widziałem Bartka który właśnie dojeżdżał do bufetu a to oznaczało że był za mną nie dalej jak 300-400m. Na samych torach nie było możliwości wyprzedzania w związku z czym jechało się tempem prowadzącego grupę. Widziałem tam wielu nieszczęśników którzy łapali kapcie na kolejowym tłuczniu. Ja za to mało nie zaliczyłem upadku na jednym z podkładów, zdążyłem się jednak w porę wypiąć. Po zjeździe z torów mieliśmy chwilę wytchnienia na naładowanie akumulatorów na łatwiejszym odcinku trasu, dodatkowo wiatr wiejący w plecy pomagał w osiąganiu znacznych prędkości. Na tym odcinku straciłem właśnie Bartka z oczu więc nieco się uspokoiłem. Żeby nie było za łatwo po chwili wytchnienia wjechaliśmy w ostry teren gdzie tempo znacznie spadło. Mimo to udało mi się całkiem sprawnie przemieszczać i wyprzedzać innych zawodników. Sam oczywiście też byłem wyprzedzany. Podjazdy których nie byłem w stanie podjechać na zapoznaniu tu pokonywałem bez zająknięcia, po za jednym który chyba wszyscy szli.
Nie brakowało także sporych zjazdów na których niektórzy mieli spore problemy, a co bardziej przezorni sprowadzali rowery. Mi udało się bez problemu pokonywać je na kołach. Po wyjeździe z serii wąwozów i parowów dostaliśmy potężną dawkę wiatru w twarz który nie ułatwiał nam zadania. Na szczęście odcinek ten nie był długi i po zakręcie o 90stopni było już znacznie łatwiej. W międzyczasie pogoda oczywiście zmieniała się jak w kalejdoskopie od słońca poprzez deszcz aż po grad. Warunki nie przeszkadzały bo byłem tak rozgrzany, że nawet nie czułem tych opadów. Ostatnim wymagającym fragmentem była Grabina, która w połączeniu z błotem i zmęczeniem była wyjątkowo trudna. Zaczęliśmy od fajnej szybkiej i technicznej sekcji gdzie znacznymi prędkościami pokonywaliśmy zakręty i zjazdy, potem niestety trzeba było się dostać na szczyt. Na tym etapie większość sztywnych podjazdów pokonywałem pieszo jak zresztą wszyscy w mojej grupie. Nie było to jednak łatwe bo z każdym krokiem czułem jak mi sztywnieją łydki, a rower stawiał niespotykany dotąd opór. Na jednym ze szczytów zauważyłem u podnóża Bartka, który znowu zniwelował do mnie część straty. Musiałem się spiąć i pokonywałem jak tylko szybko mogłem kolejne zjazdy. Na jednej z hopek doświadczony zawodnik Cyklo Kwidzyn nie miał szczęścia i poważnie się rozbił, w chwili gdy do niego dojechałem służby medyczne udzielały jemu pomocy, a osoby stojące ostrzegały nadjeżdżających o niebezpieczeństwie. Na koniec grabiny czekała sekcja downhillowa z licznymi uskokami, które dla mnie nie były możliwe do pokonania. W tym miejscu dogoniła mnie czołówka pucharu polski i dystansu długiego, która zaprezentowała jak to się pokonuje. Ja mimo wszystko ten odcinek pokonałem biegiem. Tuż przed samym mostem kolei wąskotorowej czekał jeszcze przejazd przed strumyk. Jakież było moje zdziwienie jak koło wpadło mi prawie po oś w błoto, ale jakimś cudem udało się pokonać tą trudność. Od wyjazdu z Grabiny było już znacznie łatwiej a moim głównym zmartwieniem była wizja Bartka szalejącego za mojego plecami. Ostatnie 7km cisnąłem ile sił oglądając się raz po raz za siebie czy nie widać jaskrawo pomarańczowej koszulki za mną. Na szczęście aż do samej mety moje oczy nie ujrzały tego widoku i na samym finiszu byłem jeszcze w stanie nieco przycisnąć aby z uśmiechem na twarzy przeciąć linię mety i przyjąć na szyję piękny kolorowy medal.
Chwilę po mnie wpadł Bartek który w rezultacie stracił do mnie niespełna 2 min. więc niewiele zabrakło aby mnie złapał. Niemniej Koronowo pozostaje niepodbite w moich rękach :)

Podsumowując:
Trasa mega trudna, czasami chyba aż za trudna jak na zawody amatorskie. Pierwszy z bufetów był troszkę źle przemyślany, ponieważ zlokalizowany był przed ostrym nawrotem i zjazdem na tory kolejowe, dodatkowo podawali zakręcone butelki, na drugim było już ok. Jak widać organizator słucha uważnie wypowiedzi zawodników, bo wiele niuansów zostało poprawionych.

Po zbadaniu wyników dochodzę do wniosku, że pojechałem maraton życia.Po raz pierwszy byłem tak wysoko w stosunku do ogromnej ilości startujących.

Dziękuję klubowi kibica za wsparcie i kolegom za rywalizację.

Chciałbym pogratulować Jacy, który zaskoczył nas wszystkich ale chyba i siebie. Wiedziałem, że będzie mocny ale nie myślałem że tak bardzo.
Rafał zajął 11 miejsce w klasyfikacji generalnej oraz 3 pozycję w klasyfikacji grupy wiekowej M4

Gratuluję także lef-owi który pokazał jak to się robi i jako jedyny wybrał dystans długi i wygrał na nim swoją grupę wiekową.

Nasze miejsca to:
Dystans średni
11. Jaca (3 miejsce grupa M4) czas 2:06:05
126.iceman150 (22 miejsce grupa M2) czas 2:43:55
138. Bartek (58 miejsce grupa M3) czas 2:45:23
284. Pieter (9 miejsce grupa M6) czas 3:14:36

Dystans ukończyło: 432 zawodników

Dystans długi
48. lef (1 miejsce grupa M6) czas: 4:06:10

Dystans ukończyło 71 zawodników.

Do kolejnego startu, ja startuję już w najbliższy weekend we Włocławku :)
2017/04/23 11:03 #30118

lef

lef Avatar

Dziękuję za doping! Zwłaszcza na drugim kółku to był istny szał! Wasz Klub Kibica w Koronowie to wielka niespodzianka, nie sądziłem, że tak daleko spotkam jakieś bratnie dusze. Taki doping zobowiązuje, by dać z siebie wszystko!
2017/04/23 09:32 #30117

krzys80

krzys80 Avatar

Szybka decyzja, wczesny wyjazd, nowe ścieżki nad zalewem i nie tylko oraz piękne widoki w miłym towarzystwie. Wszystko to złożyło się na sympatyczny wyjazd na Klub Kibica.
Super mieszanka pogoda nie popsuła naszych nastrojów. Aura od nieznośnej do boskiej nie była Nam straszna.
Gratulacje dla maratończyków zwłaszcza Naszych grudziądzkich którzy z zadowoleniem przyjęli wsparcie Klubu Kibica.
2017/04/22 20:55 #30114

Davis

Davis Avatar

Nasi dzielni wojownicy :ok:










Wielkie gratulacje!

FOTO
Załączniki:
2017/04/22 20:53 #30113

Bartek

Bartek Avatar

Miło było zobaczyć znajome mordki na starcie i na ścieżce :) Dziękujemy bardzo za pomysł, realizację i najgłośniejszy jak zwykle doping na całej trasie :) Jakąś relację stworzymy pewnie jutro po południu żebyście poczuli smak tego przez co przeszliśmy - czytając sobie o tym siedząc wygodnie w fotelu :)
2017/04/22 20:20 #30112

Kasia

Kasia Avatar

GRATULACJE i wielkie BRAWA, dla Jacy, Icemana, Bartka, Piereta oraz Lefa a także pozostałych uczestników z grudziądzkich drużyn Wheel Brothers i Argo-Mil MTB Green Team :ok: :ok: :ok:
Niezwykle emocjonujące było wypatrywanie Was w tym "tłumie" zawodników już na 2 km trasy, gdzie jechaliście jeszcze zwartą grupą, w pełni sił i z wielką wolą walki o jak najlepszy wynik.

Serdecznie dziękuję Klubowi Kibica za wesołą atmosferę podczas całego wyjazdu pomimo tego, że pogoda nas nie rozpieszczała, niska temperatura, do tego silny wiatr, przelotny deszcz czy grad utrudniały jazdę. Zdarzały się również boskie chwile, które wynagradzały trud i motywowały do dalszej jazdy. Dziękuję również:

Meg i Krzysiowi 80 - za doping i niezwykłe motywowanie zawodników :evil:

Małemu - za małą zmianę planów i walkę nie tylko z wiatrem na trasie, by dołączyć do Klubu Kibica :silly:

Davisowi - za ustanowienie rekordu prędkości na trasie dom - dworzec PKP by w ostatniej sekundzie wpaść do pociągu :ok:

Matołkowi - za niezawodną nawigację, dzięki której sprawnie przemieszczaliśmy się do zaplanowanych miejsc :woohoo:

Myślę, że Klub Kibica również zasłużył na medal. Nie tylko zagrzewał do walki a także służył, jako pomoc techniczna. Dzięki szybkiej akcji Matołka, zawodnik, któremu zerwał się łańcuch mógł kontynuować wyścig.
2017/04/22 19:25 #30111

maly

maly Avatar

:sick: Też szukałem wpisu :evil:
Niedoczekawszy się
:) Ruszyłem dziś z rana na Bory powalczyc z wiaterkiem :laugh:

:S Gdy już na moście grudziadzkim zostalem namierzony przez klub kibica udający się pociągiem w okolice Koronowa
Wpadła myśl Dojechac do nich ? :whistle: Mialem do Grupy czas na decyzję :whistle:
No i zdecydowałem kierunek Koronowo Na miejscu śladem klubu z endo przemierzając lasy brak ścieżek i piachy zostałem przeczolgany ale doczolgałem się i dojechałem do Nich wspólnie pokibicować :ok:
No i czas bylo wracać już w lepszych warunkach choć juz dopalony dość wróciłem na kolach z wiaterkiem w plecy do grudziadza :)

;) Klubie Kibica :)
Dajcie na drugi raz wcześniej znać o wyjeżdzie ;) Dzięki :)

Pozdrower
B) Maly B)
2017/04/22 13:49 #30110

Hardy

Hardy Avatar

Szkoda, że tak późno wczoraj podana informacja, też bym pojechał. Wcześniej zaglądałem na stronę, czy coś na sobotę nie jest organizowane. Później już nie...

PS. Jutro, w niedzielę jest pierwszy w tym roku rajd MORiW-u, krótki. Po nim chcę skoczyć na ognisko, które organizuje Kalinka nad Jeziorem Tarpieńskim (tam kończy swój rajd). Kto chce, może popedałować ze mną :)
2017/04/22 12:23 #30109

piowini

piowini Avatar

Kurcze, znowu kilka imprez i propozycji w tym samym czasie. Wczoraj były trzy, na których chciałem być, jutro też trzy, tym razem wszystkie rowerowe.No i już obiecałem udział w jednej z nich...
Niestety klub będzie musiał poczekać.
Do Kotomierza to oczywiście jedynie z własnym kotem?
Czas generowania strony: 0.213 s.