To był absolutnie zwariowany weekend. W piątek pociągiem z Gliwic do Grudziądza, symboliczny, krótki odpoczynek i na rower. Grudziądz - Frombork - Grudziądz, czyli 320 km, potem 4 godzinki snu, pociągi i późnym popołudniem jestem w domu.
Ale nie żałuję.
Sprawcy tego zamieszania, czyli
sldtwa dziękuję, że nie ustawał w namawianiu mnie na to szaleństwo. Namawiał i namawiał i był w tym namawianiu tak natrętny, że w końcu namówił. I było fantastycznie, choć piekielny żar lał się z nieba, trasa od setnego kilometra składała się wyłącznie z podjazdów (jak to możliwe ???, no, był jeden zjazd w okolicach Tolkmicka, ten pamiętam, bo był rewelacyjny, innych jakoś nie
) a w końcówce jakimś dziwnym zrządzeniem każdy kilometr miał nie 1000 m, ale co najmniej 5000, widziałam przed sobą świecącego króliczka zamiast
MarcinaHD i trzeba było tego króliczka gonić.
Wszystkim towarzyszom tego rowerowego szaleństwa bardzo dziękuję. Było was sześciu w każdym z was inna krew:), ale jeden przyświecał wam (i mnie) cel. Przejechać 300 km. I udało się!
To była rowerowa Wielka Pardubicka.
A doznania po ponad dobie na rowerze jakoś dziwnie przypominały stan upojenia alkoholowego. Uświadomiłam sobie to kiedy myłam zęby i musiałam bardzo się skupić, żeby ogarnąć szczoteczkę, pastę, wodę i złożyć to wszystko w prostą czynność, czyli wyszorowanie zębów. Ale jest różnica między stanem po setkach alkoholu a stanem po setkach kilometrów na rowerze. Następnego dnia nie ma się kaca. Wręcz przeciwnie.
Była ogromna radość a samopoczucie doskonałe. Mimo wszystko, mimo trudów, ogromnego zmęczenia na ostatnich kilometrach, dokuczającego kolana zrobiłam to.
Oczywiście wszystkie myśli typu: teraz rower odstawię do....chciałam zacytować
Bartka, ale chyba nie wypada na forum, bo wyraził się brzydko, natychmiast zostały zapomniane. Nawet stanowcze deklaracje, że na taką długą trasę to tylko raz i więcej nigdy też jakoś przybladły...
Tu słowo do Bartka.
Bartku, nikt tak ładnie jak Ty nie używa brzydkich słów. Strasznie lubię Twój rubaszny język i fajne poczucie humoru. W sytuacjach ekstremalnych nieocenione.
A moje survivalowe metody na bolące kolano? Tak
Marcinie HD, o wiele lepsze byłby żele chłodzące dla sportowców, albo chociaż wkłady do lodówek turystycznych, ale spółdzielnie na Warmii nie oferowały. Z mrożonek były włoszczyzna i klepki rybne. Widziałam też kawał zamrożonej łopatki wieprzowej - ta na moim kolanie rozmrażałaby się najdłużej, ale miałabym pewien kłopot z przytwierdzeniem jej do nogi. Bandaż od wszystkomającego
Chunka nie wystarczyłby. Przy okazji wielkie dzięki Chunk za voltaren i bandaż:)Włoszczyzna w tym upale nie sprawdziła się, bo rozmroziła się błyskawicznie, ale filet z pangi uspokoił ból kolana i na ostatnich 80 km nie było już z nim żadnych problemów. Nie było też problemów następnego dnia, czyli jest ok.
Panowie, było was sześciu, w każdym z was inna krew i każdy z was na swój sposób tworzył przefajną atmosferę na tej trzysetce. Podziwiałam umiejętność wyłączania się z rzeczywistości i odpoczywania na postojach
Andrzeja (nie kierownika). Zrobić tylko to, co niezbędne, odpocząć a potem jechać, jechać, jechać.
Reszta panów na postojach tworzyła swoją uroczą "lożę prześmiewców" wzmacniając siły i morale bułkami. A
Pieter to nawet miał prawie ponumerowane bułki...z dżemem.
Ach, żeby tak o mnie ktoś dbał kiedy idę na rower...
To była grudziądzka rowerowa Wielka Pardubicka. Konną Wielką Pardubicką tylko raz wygrała kobieta. Dziś czuję się trochę tak jak ona. Ale przecież wiem, że są dziewczyny, które mają dość siły i fantazji, żeby wziąć udział w takich rowerowych szaleństwach.
Ainak, dogadaj się szybko ze swoją pikawą i następnym razem idź na całość. Warto.
Zresztą w sobotę przejechałaś z
Darkiem rewelacyjny dystans. Trochę się nam wszystkim patrzenie na dystanse rowerowe wypaczyło. Mniej niż 100 km, jak powiedział MarcinHD, to czasem nawet nie chce się wsiąść na rower...
Było super, było ekstremalnie, cieszę się, że pojechałam, że przejechałam taki dystans, ale nie zaniecham rowerowych wyjazdów w głuszę po ciszę, takich z leniwym rozglądaniem się i fotografowaniem przydrożnych kapliczek, bez kasku na głowie i gaci z pampersem.
A te wieczne podjazdy i "prawie jak w Bieszczadach"...Właściwie trzeba było się tego spodziewać. Pierwsza setka głównie po Powiślu, płasko - rowerowa bułeczka z masłem. Ale potem był dawny Oberland, czyli Prusy Górne nazywane też czasem nie bez powodu Pogórzem. Okolice mi bliskie z powodu zainteresowania historią tych terenów i z powodów rodzinnych, bo po wojnie tam właśnie osiedliło się rodzeństwo mojego ojca. Więc ciotka w Dzierzgoniu, kuzynostwo w Prabutach...ale to historia na inne fora:)
Na koniec jeszcze jedna uwaga.
Po ekstremalnym rowerowaniu ekstremalna podróż pociągiem. Ostatni raz podróżowałam pociągiem siedząc w Warsie na podłodze w czasach studenckich, więc dawno temu.
Ale Wars był klimatyzowany i kiedy wreszcie, bo nie od razu dane mi były takie luksusy, zajęłam ten mój kawałek podłogi w kąciku wagonu za pojemnikiem na brudne kubki oraz tacki i można było usiąść było całkiem dobrze. Nawet, przytulając policzek do mięciutkiej podpaski marki Bella maxi, udało mi się zdrzemnąć. Usypiaczem był aromat smażonych schabowych i resztek sałatki greckiej wydobywający się z pojemnika na odpady.
W składzie IC z Gdyni do Wrocławia ładne, czyste i nowoczesne wagony, w niektórych nawet klima działała, wieszaki na rowery w wyznaczonych miejscach, pachnące toalety z wodą, papierem i mydełkiem, numerowane miejsca...tylko co z tego, jak ludzi tyle, że sama nie wiem jakim cudem wsiadłam z rowerem do tej puszki sardynek. Dość często jeżdżę po Polsce pociągmi z rowerem. Coś na ten temat wiem, ale wczorajsza jazda to była jazda.
W tej sytuacji pan wygłaszający formułkę "Witamy państwa na pokładzie pociągu IC...jedziemy zgodnie z rozkładem jazdy...następny rozkładowy postój planowany jest na stacji Rawicz...w pociągu znajduje się wagon restauracyjny...życzymy państwu przyjemnej podróży..." brzmiał jakby kpił sobie. Do tego pan mówił z manierą "dla sympatycznej panny Krysi z turnusu trzeciego od sympatycznego pana Waldka pucio, pucio"
To był zwariowany weekend, ale przecież "w życiu na przekór wszystkiemu trzeba robić głupstwa i mieć kaprysy"...rowerowe...prawda, panie Kierowniku?
PS - Dziękuję
Pieterowi i Łucji za kwaterę na czas Grudziądz Tour 2015