Za mną główne wydarzenie sezonu- UŁAN600/350- ultramaraton wyczekiwany przez wielu grudziądzkich- i nie tylko- rowerzystów.
Podzielę się na świeżo wspomnieniami i rozmyślaniami, a także uwagami
I PRZYGOTOWANIA I SPRZĘT:
Moje przygotowania to tylko przejechanie kilku dłuższych wycieczek, zatem można powiedzieć, że byłem nieprzygotowany; nie ma co pisać
Sprzęt: podstawowy sprzęt, czyli rower, pominę- ważne, żeby był świeżo przeserwisowany
Dopowiem tylko, że wybrałem mtb, ze względu na trudność trasy wolałem mieć coś wolniejszego, ale bardziej komfortowego. Mikrodrgania i wstrząsy na długiej trasie to coś, co niszczy rowerzystę... Zresztą przy tej ilości piachu współczuję tym, co na grawelach
II NAWIGACJA
Mój słaby punkt wczoraj, ledwie co dałem radę... Nie zadział mi ślad w garminie, jechałem na telefonie, walcząc z jego opadającym uchwytem... To muszę rozwiązać, wraz z zarządzaniem energią- zużycie baterii nie było duże, zatem powerbank 10000 powinien umożliwić długą jazdę z włączoną mapą. Ja ciągle telefon wybudzałem, co nie było komfortowe.
III WRAŻENIA SUBIEKTYWNE
Przy takim kilometrażu szczegóły gdzieś się zacierają...
Był piach, piach i po trzykroć piach. Przy letnim niemalże upale w piątek byłem pokryty pyłem, łańcuch wymagał smarowania co 80 km...
I przepychanie roweru czasem przez kałuże kopnego piachu, a czasem przez dłuuugie piaszczyste fragmenty leśne...
I był deszcz ulewny... Sobota nad ranem, Iława, Jamielnik... Kilku rowerzystów wjeżdżających przede mną w szkwał na szutrówce przed Jamielnikiem to impresja, która zostanie mi w pamięci jako obrazek z tego wyścigu... Ależ zmokłem! I zmokło też podłoże; jakbym jechał po gąbce... Ogrom sił...
Za to wcześniej dobrze poradziłem sobie z jazdą w nocy. Nie wymęczyło mnie to tak, jak się spodziewałem. Gdyby tylko nie te pełne piachu lasy na północ od Samborowa wtedy jechane... No i uwaga ważna- dobre wyniki na ultra osiąga się w nocy
IV TRASA, UWAGI DO PLANOWANIA TEJŻE
Były fragmenty bardzo dobre, pochwalmy na początek organizatora, bo dalej nie będzie tak miło
Moje ulubione to odcinek Małdyty- Miłomłyn szczególnie, a ogólnie to nawet dalej przez Stare Jabłonki do Ostródy i kawałek za nią (choć Ostróda to już dla mnie noc, dużo nie widziałem, ale bardzo dobrze się jechało).
Odcinek nad jeziorem Ruda Woda (stanowi część Kanału Elbląskiego) miodny
Wcześniej też bywało dobrze, jakieś starotorze w miejscu, którego już nie mogę zidentyfikować, przejazd przez pole rzepaku, sporo naprawdę porządnych szutrów
Niestety, na koniec to organizator totalnie odpłynął... Powiedzmy sobie na początek szczerze: dla średnio wyrobionego rowerzysty przejechanie trzystu kilometrów jest wyczynem, zwłaszcza jeśli przeszkadza pogoda (a w sobotę przeszkadzała, wiatr był huraganowy, nie szło jechać więcej jak 12 km/h).
Ostatnie 50 kilometrów to powinna być prosta droga do mety, każdy o niej marzy... Tymczasem dostaliśmy typowe ujebki. Chyba tylko po to, by dodać przewyższenia. Podjazd pod Dąbrówkę asfaltem, zaraz potem terenowy...
Potem jeszcze, hulaj dusza piekła nie ma, Grabowiec... I dalej to samo... Wszystko pagóry po 12-14 %, wielu z uczestników nie wjedzie na nie nawet na świeżo, a co dopiero mając 330 km w nogach i na obciążonych rowerach... Absurdalne
Wystarczy rzut oka na mapę- od południa trasa wygląda jak tępa piła, organizator chciał wcisnąć wszystko, co się da. Nie tędy droga...
Powtórzę po raz wtóry- ogół uczestników walczy z dystansem, nie można na przeszło trzystu kilometrach robić trasy jak na zwyczajnym, krótkim maratonie ze wszystkimi jego atrakcjami. Jedźmy dalej- ścieżka przy Maruszy dla wędkarzy-i przez nich przekopana w poszukiwaniu robaków- po co, pytam???
A singiel Wisła- dno już totalne, np. ja nie spałem prawie 40 godzin, nie mam siły, brakuje koordynacji, a org puszcza trasę nad przepaścią...
Podobnie pseudo-singiel i zapętlenie w lesie rudnickim- tylko dla umęczenia, bo nic to nie wnosi... Żadna atrakcja.
Taka trasa to muszą być kompromisy, trzeba poszanować siły uczestników, dać im odpocząć, a nie omijać asfalty za wszelka cenę i maksymalnie komplikować drogę (dobry przykład z początku- raz singiel z punktu widokowego do Parsk, gdzie obok jest fajny, bezpieczny, szeroki, a przy tym wystarczająco terenowy zjazd; dwa- Zakurzewo- i zamiast dać fragment asfaltem do podjazdu na Łosie Góry ślad idzie w kierunku znanego niedokończonego domu i na prawo przed nim po piachu kilkaset metrów. Kilkaset metrów z tysięcy innych rozpiaszczonych... No, zlitujcie się...).
Końcówka to- nie tylko w mojej opinii- jedna wielka, bezsensowna ujebka, a szkoda, bo we wspomnieniach pozostają wyraźnie te złe, świeże fragmenty, przykrywając te lepsze, wcześniejsze, zdające się już jakże odległe...
Brawa należą się natomiast za stronę internetową, umożliwiającą wirtualne kibicowanie- full profeska
Na koniec podziękowania dla uczestników, z którymi mogłem skrzyżować szprychy i rywalizować na trasie
I oczywiście- spec-podziękowamia dla kibiców, którzy śledzili nasze kropki