No i wróciłem. Przez 9 dni przejechałem ponad 800 km. Wrażeń z kolei mam bez liku. Na wstępie napiszę, że bardzo mi miło, że było zainteresowanie moją osobą. Wpis Davisa, sms od Tomka. Przepraszam, że nic nie pisałem, ale jak już wcześniej pisałem do Tomka, coś po zmianie sieci nie mogę wysyłać MMS-ów. Planowałem dawać znać w ten sposób.
Wypad na Kaszuby był póki co moim największym wyjazdem rowerowym. Oczekiwania wobec niego były zatem spore, generalnie mogę powiedzieć, że nie zawiodłem się. Liczyłem jednak, że pójdzie mi łatwiej. Coraz trudniej pokonywało się kilometry w kolejnych dniach. Rosnący ból prawego achillesa też dawał się we znaki. Niestety tydzień hasania po pagórkach Szwajcarii Kaszubskiej szybko minął. Tereny do rowerowania mają świetne. Sporo wzniesień, widoki na jeziora również genialne. Bardzo lubię ten rejon Polski.
Nowe gminy w ilości 11:
Zblewo
Stara Kiszewa
Kościerzyna - obszar wiejski
Kościerzyna - obszar miejski
Nowa Karczma
Lipusz
Studzienice
Bytów
Parchowo
Czarna Dąbrówka - jubileuszowa setna gmina
Dziemiany
Zdjęcia z całego wyjazdu:
plus.google.com/photos/117430384783919839893/albums/6041384500973305345
Opis dzień po dniu:
Dzień I:
Grudziądz - Bukowa Góra
Dzień typowo dojazdowy. Chciałem wystartować tak, by nie jechać w skwarze albo chociaż jazda w nim była jak najkrótsza. Plan był by ruszyć o 5. Zabalowałem dzień wcześniej nieco i położyłem się około 1. Nie było mowy o pobudce o 4. Jednak 4:50 już realna. Śniadanko, kawka, prysznic, pakowanie i chwilę po 6 już dziarsko pedałowałem. Zmieniłem nieco trasę i zamiast jechać przez Przewodnik ruszam 214-ką. O tej porze i tak nie ma ruchu. Tempo dobre, wiatr przyjazny, kilometry szybko lecą. Dojeżdżam do końca prostej, tuż za Osiekiem i mam pierwszy skrót, który chciałem sprawdzić. Okazuje się, że kilometry owszem zaoszczędziłem, jednak czasowo i siłowo wyszło na to samo. Pewien odcinek był ciężki, ale generalnie przyjemny teren. Skrótem dojeżdżam do Lubichowa, czyli de facto wydłużyłem tę prostą ciągnącą się od Warlubia. Następnie znowu asfalt i znowu dobre tempo. Dość szybko mijam Zblewo i Bożympolu Szlacheckim chciałem cyknąć sobie zdjęcie by było do galerii z ciekawymi miejscowościami. Jeszcze się nie zatrzymałem, a z wyprzedzającego mnie powoli samochodu ktoś się ze mną wita. Patrzę rowery przyczepione na pace, rejestracja CG i z samochodu wysiada Davis. Chwilę pogadaliśmy, zrobił mi zdjęcie porządnym aparatem. Przedstawił mi swoją żonę i ruszamy. Oni nieco szybciej, bo samochodem. Ja jadąc liczę upływające kilometry do Kościerzyny. Robi się coraz cieplej. Izotonik własnej roboty dobrze schłodziłem i dobrze, bo był zacny. W Kościerzynie zajeżdżam na rynek. żeby tradycji stało się zadość przejeżdżam przez fontannę rowerem. Dzięki czemu nieźle się chłodzę, dodatkowo moczę bandamę, żeby lepiej chłodziła. Ruszam od Kościerzyny w drugi skrót. Tnę po szutrach w dużej mierze bardzo urokliwych i świetnych na rowery. Zamiast dojechać do drogi miałem kaprys by już nie jechać głównym asfaltem. Przez co zaliczam sporo bezdróż, jednak dla chcącego nic trudnego i po odcinkach przez las bez drogi dojeżdżam jednak do głównej, ale jadę nią jakieś 400 metrów i zjeżdżam na Bukową Górę. Ładny asfalt położyli, droga ta to pamiętam, że zawsze była straszna tarka. Teraz jest świetny podjazd z równym asfaltem. Dojeżdżam na bazę około 13:40 i idę od razu do jeziora. Średnia wyszła mimo wszystko nie najgorsza, a z samych asfaltów wyszłoby pewnie z 24-25. Później jeszcze pojadę na chwilę do Sulęczyna.
Dzień II:
Czy poniedziałek to odpowiedni dzień na muzea? Jak pokazuje poniższy wpis, ma to swoje plusy i minusy. Drugi dzień mojego buszowania zaczynam dość późno, bo około 9:40. Wcześniej drobne zakupy, śniadania. Tak jakoś zeszło. Pierwszy moim celem jest informacja turystyczna w Sulęczynie, gdzie kupuje 2 mapy - pierwsza z ciekawymi miejscami na sporym obszarze, druga dość dokładna głównie z powiatem Kartuskim. Kieruję się w stronę lądowiska szybowców w Korne. Nieco pobłądziłem i do Niesiołowic jadę przez Zdunowice po bardzo wąskiej ścieżce. Jazda ta nie należała do łatwych. Lądowisko nie robi szału, właściciele polecają mi zwiedzenie okolicznych bunkrów, jednak ich nie znajduje. Udaje natomist mi się znaleźć fabrykę i hurtownie porcelany w Łubianie. Kolejnym moim celem jest kamień z krzyżem w Oświnicy. Stąd już prosto do Kościerzyny, gdzie kieruję się na rynek. Moczę bandamę w fontannie, a sam idę do muzeów. Ciężko stwierdzić czy jednego czy dwóch. W piwnicy, na 1 i 2 piętrze jest muzeum ziemi kościerskiej, a na parterze muzeum akordeonów. Fajnie, bo w poniedziałek za darmo. Idę na drugi koniec rynku gdzie jest Informacja Turystyczna, kupuje mapę o nieco większym zasięgu i jadę do muzeum - skansenu kolejnictwa. Bardzo fajne miejsce i w dodatku w poniedziałek za darmo mają. Czasu jednak mam już coraz mniej i rezygnuje z najdalszych krańców wycieczki. Znaczy się nie rezygnuje tylko przekładam je na później. Jadę do muzeum hymnu państwowego po drodze mijając 2 pomniki i okazuje się, że w poniedziałek muzeum nieczynne. Ruszam dalej w kierunku Garbówka i Garbowa Kościerskiego, gdzie penetruje jakieś opuszczone budynki. Stamtąd kieruje się do dworku Wybickich w Sikorzynie, które to muzeum też jest w poniedziałek nieczynne. No cóż pora wracać, bo późno. Dojeżdżam do Gołubia. Tam chwila przerwy i już mocnym tempem jadę do domu. Ogólnie sporo ciężkiego terenu.
Dzień III:
Na dziś zaplanowałem sobie Wieżycę. Wjazd na najwyższy szczyt na Kaszubach był tym, na co najbardziej czekałem przed wyjazdem. Ruszam około 9 w kierunku Węsior, gdzie odbijam na skróty na Stężycę przejeżdżając przez między innymi Betlejem. W Stężycy irytuje mnie jakiś krakus, który kierunkowskaz włącza metr przed zakrętem. Ruszanie pod górę na ruchliwym skrzyżowaniu do przyjemnych nie należy, uderzam przez przypadek delikatnie błotnik z przodu i męczę się z nim przez jakieś 20 km. Aż w końcu irytacja sięgnęła zenitu i go naprawiłem. Po drodze zajeżdżam do dworu Wybickich gdzie wczoraj pocałowałem klamkę - 12 zł za oglądanie tego to zdzierstwo, chociaż naprawdę dbają o klienta także wiem na co idą pieniądze no i trzeba przyznać, że ładnie to odrestaurowali dlatego koniec końców nie żałuję wydanych pieniędzy. Następnie kieruję się do Ogrodu Botanicznego w Gołubiu, gdzie już żaluję 8 zł. Zza płota na kolana to nie rzuca. Kto to widział płacić 8 złotych za oglądanie jakichś kwiatków. Teraz kieruję się już na Wieżycę. Już w Szymbarku droga idzie mocno do góry. Jednak podjazd idzie dość dobrze. Spokojnie wjeżdżam szlak, gdzie zaczyna się odcinek terenowy. Początek jest ciężki, ale później już dziarsko pedałuję i żałuję, że Wieżyca taka niska. Wchodzę na wieżę widokową i zaczynam zjazd. Ten jest znacznie ciekawszy. Od strony Wieżycy widać jest ciekawszy szlak niż od Szymbarka. No cóż zdarza się. Jadę w stronę Ostrzyc, tam ogląda ekspozycję kaktusów, co było ostatnim punktem mojej wycieczki. Kieruję się na Brodnicę Górną, skąd ekspresowym tempem jadę do Sulęczyna na obiadek. Troszkę luźniejszy dziś dzień, tak wyszło, bo myślałem, że Wieżyca mnie bardziej wymęczy. Może za kilka lat Zoncolan
Dzień IV:
Dziś ruszam w innym kierunku niż dotychczas mianowicie na Sierakowice. Droga mimo wiatru w ryj idzie płynnie. W Sierakowicach remonty, duży ruch - męka. Oglądam zabytkowy kościółek i ołtarz papieski i jadę w kierunku Kamienicy Królewskiej. Piękna szutrowa trasa. Następnym moim celem jest góra zamkowa z platformą widokową. Wybieram strome podejście co kończy się dźwiganiem roweru na plecach. Na szczycie nie znajduje punktu widokowego, gubię natomiast szlak z łagodnym zjazdem. Trochę błądzę, dojeżdżam do ładnego szutru, który prowadzi mnie do asfaltu. Jadę nim do Mirachowa, gdzie odbijam na Nową Hutę w celu zobaczenia diabelskiego kamienia. Tam oczywiście trochę błądze. Kamień jak kamień, tyle że ogromny. Plus taki, że przy samym jeziorze, zaliczam więc kąpiel. Wracam do Mirachowa, oglądam stary dwór, kaplicę z roku 1740 i stary kościół, który jest remontowany. Kieruję się już głównemu celowi tego dnia. Park miniatur - bardzo fajny pomysł, wykonanie też dobre, reklama trochę kiepska. Park gigantów trochę gorszy, ale też miejsce godne zobaczenia. Ze Stryszej Budy kieruję się na Sianowo do santkuarium, które oglądam jedynie zza kraty. Już wiem, że odpuszczam tego dnia Kartuzy. Tam tylko rynek jest fajny. Jadę do Łapalic na niedokończony zamek z lat 90-tych. Nie chce mi się podjeżdżać z powrotem do centrum Łapalic i w dodatku trasa Kartuzy - Sierakowice jest ruchliwa. Jadę więc w kierunku Zaworów. Skąd chciałem kierować się na Ręboszewo. Oczywiście raz źle skręciłem i przy rozwidleniu drogi widzę, że 4 km za mną jest Ręboszewo. Przede mną 3 km Garcz, w lewo 3 km Sznurki. Szybkie obadanie na mapie gdzie jestem. Jak nic najlepiej jechać na Sznurki i dać sobie spokój z Ręboszewem. Przynajmniej krótsza jazda główną drogą.
Dzień V:
Po kierunkach kolejno południowo-wschodnim, wschodnim, północno-wschodnim, przyszła kolej na południowo zachodni. Tam pierwszym celem jest muzeum wsi w Lipuszu. Następnie terenowo do Sominów, po drodze mijając diabelski kamień i tuszkowską matkę. W Sominach celem był Dom Owczarza. Nie wiem czy go znajduję. Coś obfotografowałem. Jestem coraz bardziej zmęczony. Kieruję się do Bytowa. Tam na zamku, odpoczynek i bufet. Bytów nie robi na mnie wrażenia. Zakorkowane, spotęgowane gorąco - tragedia, w dodatku miasto średniego uroku. Wyjeżdżam już padnięty. Boli mnie prawy achilles. Wiatr w mordę. Jazda jest męką. Po drodze zatrzymuję się już jedynie pod budką z lodami w Sulęczynie.
Dzień VI:
Dzisiaj zrezygnowałem ze zwiedzania i chcę zasmakować prawdziwego uroku Kaszub. Odpuszczam również teren, ze względu na rosnące zmęczenie i coraz większy ból prawego achillesa. Zaprzyjaźniam się już od jakichś 2 dni z małą tarczą. Chociaż dziś już jej nieco mniej używałem. Jednak do meritum. Zamiast oglądać jakieś obiekty, budynki, dziś robię dzień jezior. Tak, więc obieram 3 piękne okoliczne akweny. Najpierw Ostrów-Mausz. Następnie Jasień. Te robi na mnie szczególne wrażenie. Cudowne jeziorko. Dojazd do niego też fajny - piękna droga z Parchowa do Bawernicy, a następnie zjazd do Nowej Wsi. Niestety nie wykorzystałem pełni możliwości tego zjazdu. Miejscowość Jasień jak i jezioro o tej samej nazwie mega. Będę chciał tam wrócić. Kolejnym celem jest Gowidlino. Dojazd z mocnym wiatrem w ryj. Jezioro jak dla mnie najgorsze z wymienionych, ale trochę z mojej winy, bo już po kąpieli w czasie jazdy, akwen prezentował się bardzo pięknie. Następnie zwijam już do Sulęczyna.
Dzień VII:
Zasadniczą cześć wycieczki już objechałem. Postanawiam zrobić sobie wolne od dłuższej jazdy i pohasać trochę po lesie. Jeździłem wcześniej sporo po dalszych szutrach, więc wstyd nie znać tych przy domu. Dzień typowo odpoczynkowy, bo za 2 dni trzeba wrócić, a sam widzę, że coraz gorzej ze mną.
Dzień VIII:
Dzisiaj pogoda się nieco zmieniła. Było gorąco jak wcześniej, ale deszczowo. Niedzielę zaczynam od mszy, następnie przyszła pierwsza ulewa. Przed obiadem już nie ma sensu się ruszać. Potem druga ulewa, co powoduje, że startuję po 16. Nie miałem pomysłu gdzie pojechać w te ostatnie popołudnie. Z pomocą przyszedł jeden z moich mobilizatorów. Decyzja zapadła - jadę po gminę. Wybór padł na Dziemiany. Z kilku powodów - najbliższa niezdobyta i prowadzi do niej fajny asfalt. Do Lipusza fajna jazda. W Lipuszu jakiś festyn. Tuż przed celem łapie mnie ulewa. Wracam, jakieś 700 metrów i chowam się pod wiatą. Deszcz mimo, że obfity to przelotny. Dlatego po chwili ruszam ku celowi. Przejazd bez większych przygód.
Dzień IX:
Ostatni dzień zwykle bywa dniem powrotu. Tak było i tym razem. Wstaję o świcie by jak najwięcej przejechać przed skwarem. Jeszcze przed wyjściem mi hak urwał od sakwy. Musiałem prowizorkę zrobić. Wyślę dziś do crosso niech mi naprawią.
Jazda idzie mi tego dnia strasznie ciężko. Rozpędzenie się do 25km/h sprawia mi olbrzymi problem. Pomny na ostatnie ulewy jadę głównymi drogami. Ze względu na fakt, że mam sporo do zrobienia w domu i moje wolne tempo praktycznie się nie zatrzymuje. Co powoduje że czas brutto jest około 8h.