Cześć!
We wtorek odbiło mi nieźle i pojechałem do mojego znajomego rocznik 37. Mieszka w Ząbrowie. To koło Iławy.
Pojechałem do niego rowerem. Normalnie jest to 64 km. Teren taki polodowcowy. Okazało się, że nie tylko morena była denna. Ja też. Ruszyłem we wtorek bocznymi drogami, miałem nadzieję, że się zmieszczę do 70 km. Trasa miała być malownicza przyjemna. Jechałem nią w maju. Okazało się jak zwykle. Nie było ładnie. Za to pochmurnie, średni ale za to dokuczliwe wiatr w pysk, do tego całe +7 stopni. Już po kilku km chciałem zawrócić i przesiąść się do samochodu. Trochę jednak byłoby głupio. I tego po kilku kolejnych godzinach żałowałem najbardziej.
Miałem jechać ok.5 godzin. Jechałem 7.
Po ok. 20 km ubierałem wszystko na nogi, później w ogóle wszystko.
Miało być do 70 km, było 74.
Miałem być u przed zmrokiem.
Po zmroku się trochę pogubiłem na polnych drogach w kompletnym za .. pomnianym terenie. Z uwagi na pogodę nie szło nikogo zapytać o drogę. Przysłowiowego psa z kulawą nogą nie było, za to inne psy i owszem. Nadbiegały z ciemności z irytującym ujadaniem. Jeden z nich na poważnie zamierzał sprawdzić z jakiego materiału mam spodnie. Mapa oświetlona latarką z telefonu komórkowego nie pomogła, po prostu nie wiedziałem gdzie jestem.
Na miejsce dojechałem w kompletnych ciemnościach tuż przed 20:00. Na dodatek w deszczu. Mokry.
Po zejściu z roweru miałem wrażenie, że też zejdę. Jak siadłem, to nie mogłem wstać. Jak wreszcie przełamując ból kolan i zakwasów w udach, i miejscu w którym plecy straciły swą szlachetną nazwę wstałem, to ledwo szedłem. Krótko mówiąc nie nadawałem się do niczego. Na nogi postawił mnie gospodarz, który w rewanżu za przywiezione dwie butelki wina rozmaitego, przyniósł dwie karafki swojego. Usadził w fotelu. Tak to razem, bez większego zainteresowania obejrzeliśmy mecz piłki nożnej naszej reprezentacji.
Gdy zakończył się mecz i wino, poczułem się lepiej.
Następnego dnia... postanowiłem udać się do mojego kuzyna mieszkającego ok. 40 km dalej, w Nowym Mieście Lubawskim. Pogoda prawie bez zmian. Było jasno i nie padało. Z uwagi na zmianę kierunku jazdy wiatr miałem w lewą stronę pyska. Zmodyfikowałem trasę i tym razem wyszło to na dobre: zamiast planowanych 40 było 32 km. Dotarłem za dnia.Byłem prawie do użytku. Po miłym wieczorze i nocnej kuzynów rozmowie trzeciego dnia, tj. dzisiaj, postanowiłem dotrzeć do najbliższej linii kolejowej. Sprawdziłem rozkład jazdy pociągów i ...ruszyłem bezpośrednio do Grudziądza. Wiatr był tym razem w plecy
.Jechało się o wiele lepiej. Żadnego deszczu, żadnej ciemności, psów. Czasami pokazywało się lekko przydymione jesienne słoneczko. I tak to 4,5 godziny i 68 km później dotarłem do domu.
Trochę chyba jestem nienormalny bo z całej tej wyprawy wróciłem zadowolony i w dobrym humorze. I z nadzieją na złotą jesień.