Jazda na rowerze ma różne oblicza.
Potrafi w jakiś sposób wyzwolić z codziennych trybów tego zegara, którego element tworzymy. Może być przyjemna, wycieńczająca, ekstremalna, czy nawet nijaka.
Dzisiaj trasa, którą jechałem była wyjątkowo przyjemna, a pod sam koniec wykończyła mnie na cacy... Nie miałem siły chodzić, po końcowym sprincie, po prostu się walnąłem na ziemię i chwilkę odczekałem.
Trasa była totalnie offroad-owa (a bo ja wiem, czy dobrze to napisałem), asfaltu było tyle, ile musiało być między przejazdem z jednego kawałka lasu w drugi. Ubite, leśne ścieżki? Były, ale w większości jechałem po prostu, po wszelkiej maści leśnym podłożu. Piachy, trawa, paprocie, strząśnięte z drzew liście i igły, połamane badyle i wszystko to co jest na ziemi w lesie. Tępo było „bezowadowe”, czyli na tyle szybkie, że mnie żadne komary nie żarły, ale szału na liczniku nie było (piach itd.
) Były bagna i mokradła, przez które raczej rower podróżował na mnie, nie odwrotnie.
Rany! Wiecie jakie to fajne?! Ja w prawdzie wiedziałem już parę lat wstecz, ale tak długo nie przejechałem takiej trasy, że odkrywałem wszystkie jej uroki na nowo. Wszystkie, takie, że jak się zatrzymasz to coś na bank cię ugryzie w łydkę, że się porysujesz od leżących (albo i nie) gałęzi, że co chwilę będziesz się cofał, czy wybierał inną drogę, bo ta akurat nie będzie przejezdna i w końcu, że często będziesz się z rowerem zamieniał miejscami
Taka jazda daje wiele frajdy. W ogóle ostatnio czerpię nieskończoną wręcz satysfakcję z jazdy. Tak po prostu, wsiadam na rower i jadę, a gęba przestaję mi się cieszyć tylko kiedy przejeżdżam przez chmury owadów, które wpadałby by mi wtedy do buzi
No i kiedy ostro cisnę, ale wtedy cieszę się jak już jestem na górze, czy gdziekolwiek indziej bym cisnął
Pozdro dla wtajemniczonych.
.:t IMO n:.