Jest w strachu coś, co może uzależnić.
Ostatnio z dwoma kumplami, kiedy już zjechaliśmy ze skateparku na Lotnisku, pojechaliśmy szukać fajnych zjazdów, gdzieś tu w okolicy. W ogóle to należy zacząć, że takowe są, tyle że ich mankamentem najczęściej jest ich długość. Żadnych nowości nie odkryliśmy, ale to nie szkodzi, bo mamy taki jeden, który za każdym razem potrafi zaskoczyć.
Zatrzymaliśmy się na górce, takiej, których mnóstwo w okolicach Tarpna i po krótkim przygotowaniu ruszyliśmy w dół.
Zjazd zaczyna się stromym kawałkiem po piachu, potem zakręt w lewo, kolejny stromy odcinek, mały wyskok z progu i szpula po wale. Jest on nie mniej atrakcyjny od tych stromych kawałków ze względu na liczne doły, dołki, korzenie i inne niespodzianki, które można przeoczyć...
Pierwszy zjazd był na czuja. Przy drugim przejeździe postanowiłem obniżyć siodło do samego końca, bo naprawdę zjazd tęgi, jak na rower do XC.
No i problem- nie mam kluczy, a szybkozamykacz tak się wziął zacisnął, że nie mogłem go odpiąć... I w duszy z nim, jadę.
Pierwszy odcinek ładnie wyczekałem, przyhamowałem dopiero przed samą bandą zakrętu i wszedłem w niego na ładnej prędkości. Drugi odcinek bez kompromisów i wyskok z progu. Zaczął się wał. Lecę przez niego z tyłkiem tak zsuniętym, jak to tylko można. Pierwszy dół!
„Jezu.... (!)” Amor dobił przy wychodzeniu z niego i mój środek ciężkości znalazł się niebezpiecznie blisko kiery... Jechałem na przednim kole i zacząłem się zastanawiać kiedy walnę OTB. Ale... Tylne koło tam gdzie powinno być- na ziemi. Dwa razy zakręciłem korbą, co by nadrobić spadek prędkości i powtórka z rozrywki... Tym razem przejechałem w tej pozycji parę metrów. Zacząłem się bać, że tym razem się nie uda, a w tych warunkach, kiedy to byłem przytwierdzony do roweru SPDkami, po prostu widziałem lot na gębę i ciemność tuż potem... Rany, naprawdę się bałem. Ale bałem się pozytywnie. Adrenalina zastąpiła łzy, wywołane wiatrem (wiem, że to głupie, ale nie miałem okularów), pot i ślinę. Była wtedy wszystkim co mnie otaczało. Przez tą chwilę byłem dzieckiem uniesienia tym hormonem... Zjazd się skończył i strach ustąpił sceny euforii.
Wiem, że ktoś, kto jeździ XC myśli teraz, że jestem wariatem (są tacy, ba nawet ich znam, pozdro
) ale trzeba sobie zdać sprawę, że nad rowerem trzeba panować w każdej sytuacji.
Nie może być tak, że lecisz tam gdzie rower, to on, jeżeli już leci, ma lecieć tam, gdzie go skierujesz. I tego się trzymajmy
Są zwykli ludzie i niezwykli bikerzy
.:t IMO n:.