No i znów dylemat... Bo tak, można słyszeć głoś, który mówi „choć na mnie pojeździć” i co?
I nic, w teorii nic, bo jak jest w życiu, to wie każdy, mianowicie nic nie wiadomo. To trochę zakręcone, wiem
Ale konkrety, można posłuchać wewnętrznego zewu, lub też zagłuszyć go czymś innym.
Ze mną jest tak, że kiedy słyszę ten głos, to zazwyczaj mu ulegam. Czasem szybciej, czasem później, ale generalnie nie stawiam zaciekłego oporu.
Tylko o co chodzi z tym dylematem, nie?
A no, chodzi o to, że kiedy mu ulegam i staram się bezskutecznie zsynchronizować z sobą jakiegoś kumpla do towarzystwa i jak to często bywa, nie udaje mi się, to owy dylemat się ujawnia. Jechać mimo wszystko, czy nie jechać i dostawać szału w czterech ścianach?!
Widzicie, na mnie krąży jakaś klątwa. Zazwyczaj, kiedy jednak się przełamuję i jadę sam na mały wypad po mieście, to mój BMX wraca do hangaru na mnie, a nie odwrotnie...
Przedostatnio skrzywiłem blat i „wgryzłem” go nieznacznie w ramę, a wczoraj rozciąłem tylne koło, po wskoczeniu na murek... Wy się wcale nie śmiejcie, bo nie ma z czego, ten mój Pancer waży 16kg!!! Trochę się zmacham zanim go doniosę na miejsce.
Wracając do dylematu – jechać wiedząc, że powinno się to zakończyć kasacją jakiejś części, czy nie jechać i dostawać cholery, nie mogąc usiedzieć w domu? (Tyle, że przy drugiej opcji nikt w domu nie może ze mną wytrzymać
)