Jak to już jest w naszym zwyczaju, w trakcie jednego wypadu rodzi się pomysł kolejnego. I tak troje z nas podczas już kończącej się sobotniej wyprawy nad Jezioro Kuchnia, postanawia w poniedziałek "popedałować" do Świecia.
Na miejscu zbiórki przyłącza się jeszcze jeden uczestnik, który jedzie z nami całą trasę i jeden który nas odprowadza. Tak w składzie czterech + jednana ruszamy o godz. 16.00 spod parkowego samolotu w stronę mostu. Za mostem kierujemy się na lewo i świeżo odnawianą drogą asfaltową (niestety nie w całości) "pomykamy" prosto na Sartowice. Pogoda w sam raz na wycieczkę - nie za gorąco, lekki wiaterek i niebo pokryte kłębiastymi chmurkami, które zabawiają się ze słońcem w chowanego. Po drodze mijamy okoliczne wioski, gdzie w przydomowych ogródkach widać krzątających się gospodarzy, pielących kwiatowe rabatki i grządki. Delikatny warkot silnika kosiarki trochę nas zniesmacza, że to nie kosa poszła w ruch - no ale cóż - postęp techniki wygrywa. Przy popołudniowej kawie widać siedzących domowników w patio. Zapach świeżo skoszonej trawy sprawia, iż odczuwamy pełnię lata i wakacji jakie się właśnie zaczęły. Zadbane ogródki przydomowe jak i odnowione elewacje sprawiają, że jest bardzo kolorowo i wesoło. Droga do tej pory jest prosta i mało męcząca, ale tuż przed Sartowicami zaczyna się podjazd pod górę, która nie jest może stroma, ale trochę metrów ma. Postanawiamy zrobić małe kółko i drogą terenową z dala od głównej - kierujemy się na Czaple. Trasa wiedzie przez niewielki las, w którym czuć zapach świeżo ściętych drzew. Na polach widać dojrzewające łany zbóż, których kłosy nam się kłaniają w powiewie lekkiego wiaterku. Ubity grunt sprawia, że jedzie się dobrze. No i tak docieramy do miasteczka. Wjeżdżamy brukowaną ulicą Wojska Polskiego i kierujemy się na Rynek. Na Rynku, a właściwie Ryneczku są dwie bliźniacze fontanny, z których dosłownie wylewa się woda i spływa do specjalnej kratki. Robi to na nas ogromne wrażenie - szczególnie na dwóch uczestnikach , którzy nie mogą się oprzeć pokusie szaleństwa opryskania się wzajemnie wodą. Są również i tzw. ogródki w których można coś zjeść i napić się kawy (i nie tylko). Przyozdobione są smukłymi tujami i zwisającymi surfiniami , które kłębiasto opływają doniczki swymi bogato ukwieconymi pędami. Miasteczko jest naprawdę czyste i zadbane. Widać, że władzom i mieszkańcom zależy na estetyce. Po małym odpoczynku i posiłku ruszamy w stronę Zamku. Przejeżdżamy przez wąskie uliczki i wjeżdżamy na ścieżkę, która ułożona jest na wale przy Wdzie. Na początku ścieżki widać już wieżę zamkową. Zamek jest jedynym wodnym zamkiem w Zakonnych Prusach, który jest przykładem średniowiecznej architektury obronnej XIV wieku. Wjeżdżamy na dziedziniec - nie jest on kamienny lecz po prostu porośnięty trawą. Po środku są ustawione w kształt okręgu ławy, a w centrum miejsce na rozpalenie ogniska. Przed wjazdem na dziedziniec po prawej jest bar i camping, więc można tu również i przenocować. Noc spędzona w pobliżu Zamku, który w poświacie płomieni rozpalonego ogniska może przyprawić nas o dreszczyk emocji jak i o lęk przed duchami, jakie niewątpliwie snują się po jego komnatach. Schodząc schodkami w dół możemy obejrzeć Zamek z pomostu na Wdzie. Zamek nie jest zbyt okazały i przypomina ten jaki był niegdyś w Grudziądzu.
Wsiadamy na rowery i jedziemy obejrzeć jeszcze Kościół "Stara Fara". Wjeżdżamy na bardzo zadbany teren okalający Kościół. Można swobodnie tam wejść i obejść go dookoła. Na tyłach kościoła jest porośnięty gęsto bluszczem mur z którego wyłania się figura Jezusa. Kierując wzrok w lewo widzimy przepiękny i zadbany ogród, w którym dominuje zieleń drzew i krzewów w kilku odcieniach. W koronie bluszczu przy frontowej części kościoła jest sprytnie ukryty dzwon, w który można uderzyć i usłyszeć jego dźwięk.
Robi się już późno, więc wyruszamy w drogę powrotną. Jedziemy w stronę Chełmna, by przez most przeprawić się na drugi brzeg Wisły. Przejeżdżając przez most ścieżką, która jest po obu stronach, naszym oczom ukazuje się położone na lekkim wzniesieniu Chełmno. Smukłe iglice wieżyczek Chełmna wyrastające z dachów, jakie malują się nad zielenią drzew, które go otaczają, stwarzają piękną panoramę tego również zabytkowego miasteczka.
I tak usatysfakcjonowani widokami i tym, że znowu udało nam się przejechać kolejne kilometry, wracamy drogą asfaltową, jak i 2-wu kilometrową ścieżką rowerową w Górnych Wymiarach do Grudziądza. W Rozgartach wjeżdżamy na wał i spojrzenie na zachód słońca, które jak zawsze nam się ukazuje (przeważnie) przy powrotach. Po wymianie uścisków dłoni i pozdrowieniu - do następnego razu - każdy z nas zmierza w swoim kierunku, myśląc już o następnym wypadzie.
Tradycyjnie wrzucam
kilka fotek i do zobaczenia na szlaku.