Ale burza! Wspaniała potężna burza!
Sprawdzając wczoraj pogodę widziałem dokładnie to samo, co zobaczyłem dziś rano, kiedy sprawdzałem po raz kolejny. Ogarnąłem rower po wczorajszym łomotaniu go po kamlotach Velikiego Rujna, przygotowałem do burzowego płukania samochód i przygotowałem jacht. Użyłem osłon, dzięki którym mogę teraz siedzieć na zewnątrz i cieszyć się świeżym powietrzem i kanonadą szalejącej natury. Orkiestra pierwsza klasa!
Wczorajszy wyjazd w Velebit był spowodowany między innymi tą burzą. Prognoza dla Paklenicy była dokładnie taka, jak jest w rzeczywistości. Pojechałem więc mimo braku kierowcy, który mógłby sprowadzić mój samochód na dół. Zmieniłem plan i kierowca przestał być mi potrzebny. Zostawiłem Carmen z Ibizy na ostatnim asfaltowym parkingu i dalej ruszyłem rowerem. Podjazd był lekki, co mnie rozbroiło, bo pamiętałem, jak czułem się na tym jego fragmencie po przejechaniu wcześniej wszystkiego tego, co teraz zrobił za mnie silnik. Na polanie znalazłem się po niecałych trzydziestu minutach jazdy.
Przyznam się, że nie pałałem nie wiadomo jak silną chęcią eksploracji Velikiego Rujna, zdecydowanie bardziej chciałem Strażbenicy. Musiałem jakoś nadać temu wypadowi sens, jakąś myśl przewodnią i znalazłem taką...