No to może moja mała relacja z mojego subiektywnego punktu widzenia.
Po przyjeździe na miejsce nie zaczęło się dla mnie najlepiej. Kiedy złożyłem do kupy wyciągnięty dopiero co rower z samochodu, okazało się że klamka przedniego hamulca wpada wyjątkowo głęboko. Bardzo mi się to nie podobało bo jednak ja lubię jeździć na dość twardych klamkach i szybko zabrałem się to kombinowania z ustawieniami, na szczęście łatwo poszło. Kolejnym etapem było odebranie numeru startowego i umieszczenie go na rowerze, wobec sporej ilości czasu do startu trzeba było się jeszcze przejechać zapoznawczo po trasie. Ku mojemu zdziwieniu nawierzchnia dość mocno zmieniła się w stosunku do tego co znałem i wielu miejscach czyhały piaskowe pułapki. Sam zresztą wpadłem taką pułapkę wywijając solidnego dzwona, którego skutki czuję w sumie do dziś. Trzeba było się podnieść i szybko dotrzeć do auta aby poprawić kierownicę która przekręciła się o 45stopni w stosunku do koła, to zajęło nieco więcej czasu bo cały czas coś było nie tak, no ale udało się. W międzyczasie pojawił się cały klub kibica oraz Bartek i wspólnie udaliśmy się na wybór miejscówki. Chwila pogawędek i 15 min przed startem udaliśmy się na pola startowe, jak się okazało to było stanowczo za późno i dojechaliśmy na sam koniec stawki, ja nieco przebiłem się przez krzaki walcząc o lepszą pozycję startową, Bartek zaś został na tyłach.
3....2....1....Start jak zawsze nie lubię tych początków, kiedy to ciężko złapać swój rytm a bardzo łatwo o bolesną kraksę. Tu nie było inaczej pierwszy podjazd to niezły kocioł gdzie każdy chce być pierwsze, oddechy coraz głębsze stawka praktycznie staje w miejscu kolejni zsiadają z rowerów i zaczyna się nerwówka i szukanie miejsca- w końcu upragniony szczyt, robi się nieco luźniej, szybki zjazd gdzie trzeba uważać jeszcze na innych i kolejny mocny podjazd przy wiwatującym klubie kibica (to zawsze dodaje skrzydeł).
Po tym fragmencie nieco odpuszczam łapiąc zgubiony na podjazdach oddech i spokój, puszczam szybszych, a wyprzedzam tych znacznie wolniejszych, wpadamy na wąską partię przed "hopką" i słyszę głośne "pssss" - jeden rywal właśnie zakończył jazdę. Dojeżdżamy w okolicę słynnej hopki i znowu kocioł, bo wielu nie potrafi podjechać krótkiego stromego podjazdy i praktycznie jeden wjeżdża na drugiego, ja zostawiłem sobie uprzednio nieco miejsca do poprzednika i nabierając rozpędu przebiłem się gdzieś bokiem. Czas na skok
na całe szczęście moja grupka dość sprawnie podchodziła do dropa więc i ja nie miałem z tym problemu.
Teraz wpadamy na fajną wąską sekcję która, całkiem nieźle mi leżała i tutaj nie odstaję za bardzo od kolegów wokół mnie. Mijam miejsce gdzie poprzednio zaliczyłem glebę tym razem obierając nieco inny tor i bez mrugnięcia okiem śmigam dalej. Docieram do jednego z fajniejszych miejsc gdzie przecinamy poprzeczną dróżkę, w tym miejscu także można było oderwać się nieco od ziemi i pójść pełnym piecem. Tutaj nieco odstawiłem rywali za mną i za chwilę ponownie melduję się przy klubie kibica, tym razem od drugiej strony. Niestety wszystko co miłe szybko się kończy, fajne szybkie i techniczne odcinki ustępują miejsce długim i sztywnym podjazdom którymi najeżona była końcówka okrążenia. Mozolnie wspinam się na szczyty przerywane krótkimi odcinkami prostych, czy też bardzo technicznymi zjazdami gdzie mocno trzeba się skupić aby nie popełnić błędu. Tu ku mojemu zaskoczeniu na jednym z podjazdów kiwa mi pieter
kibicujący wraz z żoną na sympatycznym punkcie widokowym. Dzięki jego ostrzeżeniu wiedziałem że kawałek dalej była dość mocna kraksa i wiedziałem, że trzeba w tym miejscu uważać. Dalej został już tylko zjazd po serpentynach gdzie trzeba było lawirować pomiędzy drzewami i ponownie podjazd na metę. Tak wyglądało pierwsze okrążenie
Drugie wymagało jeszcze większego skupienia i samozaparcia, nogi z każdym podjazdem ważyły więcej, a i trasa stawała się coraz trudniejsza w skutek rozjeżdżenia nawierzchni. Samo zmęczenie także wymagało zwiększonej uwagi aby nie popełnić głupiego błędu. Tak naprawdę z czasem trudno było już utrzymać kierownicę prosto. Moje tempo na drugim okrążeniu dość mocno spadło, ale tego się w sumie spodziewałem. Wdrapując się na metę miałem już powoli dość a tu przede mną teoretycznie jeszcze dwa okrążenia. Na linii mety złapałem bidon od zaprzyjaźnionego Pana Stasia którym mogłem sobie schłodzić plecy. Kawałek dalej także klub kibica wspomógł mnie wodą tym razem na schłodzenie głowy. Dało mi to trochę świeżości
Niedługo po tym zostałem zdublowany przez pierwszego zawodnika (nie myślałem że nastąpi to tak szybko), ale jednak przyjąłem to z ulgą bo moje nogi powoli błagały o litość, a plecy od połowy drugiego okrążenia dość wyraźnie dawały o sobie znać.
Wiedząc, że już nie będę musiał jechać czwartego okrążenia trochę dociskam i robię co mogę. Mimo to wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy zarówno dublujący jak i kilku walczących ze mną o pozycję. Jedyną pociechą pozostaje to, że na sekcjach technicznych to ja potrafiłem ich odstawiać, jednak na podjazdach górą byli oni i to dość wyraźnie. Ostatni podjazd na którym daje z siebie prawie wszystko i META. Zaczynają się poklepywania po plecach przybijanie piątek, udzielanie wywiadów (chociaż chyba nie byłem dobrym rozmówcą
) i ogólna satysfakcja z dobrej jak na moją dyspozycję jazdą.
Fajnie zawsze na mecie spotkać znajomych i powymieniać się wrażeniami na gorąco kiedy człowiek jest jeszcze w tym wyścigowym transie.
Przyznam szczerze, że nie małym wyzwaniem było wypicie izotonika z plastikowego kubeczka bo ręce dość mocno się trzęsły.
Pozycja chyba nieco poniżej moich oczekiwań 75 miejsce na 115 startujących, ale trzeba przyznać, że zarówno trasa była bardziej wymagająca niż w zeszłym roku, a także poziom rywali był wg mnie znacznie wyższy.
Chciałbym podziękować bardzo klubowi kibica jak i osobom z nim nie związanych, a kibicującym również przy trasie na całej jej długości.
Tak naprawdę sukces takich zawodów to 50% dobra trasa, a 50% ludzie tworzący atmosferę i klimat imprezy. Tutaj zagrały oba czynniki i wyszło naprawdę super widowisko rozgrywane w super atmosferze, nie było słychać przepychanek czy konfliktów, pomimo iż niewiele było dogodnych miejsc do wyprzedzania nie słyszałem od nikogo słowa narzekania na brak możliwości tego manewru, bo po prostu każdy sobie radził grzecznościowo i przebiegało to bardzo sprawnie.
No a teraz przyznać kto przeczytał całość
Bo troszkę sporo tego wyszło.