Okiem turysty - czyli jak niechcący zostałem przewodnikiem trasy
17 marca (niedziela) miałem okazję uczestniczyć w objeździe trasy III Górznieńskiego Maratonu MTB. Objazd prowadzili przedstawiciele organizatora zawodów.
Planowałem objechać sobie trasę w turystycznym tempie, popijając po drodze herbatkę w co ładniejszych miejscówkach
Nie zamierzałem się zbytnio wysilać tym bardziej, że bardzo czułem w nogach sobotnie kilometry - prawie setka solidnego rowerowania. Czułem ociężałość i niewyspanie, ale ładna przyroda nęciła
Start objazdu zaplanowano na godzinę 11, tymczasem zlądowaliśmy (Pieter, Robert i ja) w Górznie około 10. Rozpakowaliśmy więc rowery i rozpoczęliśmy małą rozgrzewkę po końcówce trasy... Tak, jak myślałem - okolice Górzna mają swój piękny urok
Zbliżała się godzina 11. Czułem, że lekko nie będzie, ale miałem w rękawie asa nie do przebicia - nie zamierzałem startować w zawodach, więc spinać się nie miałem po co
Rowerzystów coraz więcej na startowym parkingu, pojawili się też organizatorzy i tu spotkał mnie pierwszy zawód
Jeden z nich przyjechał na jakimś pierdziawku, którego na czas organizacyjnego przemówienia postawił na chodzie w taki sposób, że spaliny leciały wprost na grupę oczekujących na start rowerzystów. Ucieszyła mnie jednak wiadomość od drugiego z panów - że ma słabą kondycję i będzie jechał tempem około 15 km/h. Fajnie - pomyślałem - tempo w sam raz na mój stan i rower
No to ruszamy! Popstrykałem parę fotek wyjeżdżającej grupie i pognałem za nimi - na początek pod niezłą górkę. Poszli, jak burza, ale ich dogoniłem
choć nieźle musiałem deptać moją w niczym niepodobną do pozostałych maszynę. W końcu jednak pojawiły się błotka, później ostry brukowany zjazd, więc mogłem choć kilka osób wyprzedzić
Nagle część grupy stoi. Ucieszyłem się na ten nieoczekiwany postój
Okazało się, że prowadzący na rowerze został z tyłu, a pan na pierdziawku pojechał do przodu. Spora część grupy też pojechała i to nie po trasie
Zrobił się mały kogel-mogel
No to ja po swojemu - kilka pamiątkowych fotek i ruszam dalej. Trasę mam na kierownicy, więc gdzie jechać wiem. Ruszam, ale reszta też...
Kolejny postój i wątpliwości co do trasy, a prowadzących wciąż nie ma. Ludzie nie chcą stać i marznąć. Okazuje się, że jestem jedynym posiadaczem trasy w grupie
Zrobiło mi się głupio na myśl, żeby się odłączyć, więc wyciskam z nóg, co mi jeszcze po sobocie zostało. Kto się kiedyś spompował dzień po dniu, to wie, o czym mówię. Do tego moje 26 cali i wysoka kierownica, dająca się we znaki na podjazdach.
Na początku trzymam fason, ale z każdym kilometrem coraz mocniej odstaję od grupy. Jednak na każdym rozdrożu grupa czeka na mnie, a właściwie na moją mapkę
Z jednej strony fajne uczucie - czuję się potrzebny, ale też nie tak wiele odstaję
Z drugiej mój lajcik poszedł sobie w las
W końcu meta coraz bliżej, ludzie zadowoleni, a ja czuję się zwolniony z funkcji przewodnika po trasie. Godzina jeszcze młoda, pogoda ładnieje, a piwko wzywa
...
Nie pamiętam już takiego uczucia, jak po tych zaledwie trzydziestu paru kilometrach, że dusza chce jeszcze pojeździć, a nogi mówią nie. Najlepiej padłbym nad jeziorkiem w lesie i pospał
Nie mogłem się jednak oprzeć pokusie, jaką stanowił pobliski weltreack MTB wokół jeziora Lidzbarskiego. Zjedliśmy więc obiad, chlapnęliśmy zasłużone piwko i ruszyliśmy poszaleć na weltracku. Nie załuję, bo właśnie tam znowu odżyłem
...
Co do trasy maratonu, to jakaś trudna szczególnie nie jest. Jest sporo podjazdów i zjazdów, ale drogi w większości na prędkość i moc w nogach
No a moim okiem - to po prostu jest piękna i pełna ciekawych przyrodniczo zakątków
Serdecznie dziękuję:
Pieterowi za pomysł, podwózkę, wspólne rowerowanie i oprowadzanie po okolicy
Robertowi za wspólny objazd trasy
Wszystkim uczestnikom za wspólny przejazd
Na pamiątkę jak zawsze
galeria pamiątkowych fotek - zapraszam
Pozdrower