Trochę się obawiałam tej wyprawy i dłuższy czas myślałam czy jechać ...ale w końcu przyszedł piątek (04.07.2014)i późnym popołudniem, po pracy wyruszyłam. Z Kwidzyna, a tak właściwie z Korzeniewa- dokąd podwiózł mnie mój mąż autem.Tam o 16:30 wsiadłam na rower i jazda przed siebie, wzdłuż wschodniej strony Wisły przez różne miejscowości według mapy wyrwanej z atlasu samochodowego
.Słońce grzało ,pogoda jak na zamówienie nic wiecej, tylko się wybrać nad morze. Moim celem było Mikoszewo. Droga była różna -czasem gładka , czasem wyboista -no i jazda pod wiatr praktycznie przez wiekszość czasu , ale co tam -myśle sobie dam radę. Tempo nie było imponujące, kilka przystanków, żeby zobaczyć co nieznane- ale około 90 km pokonałam jeszcze przed zmrokiem .W Mikoszewie zameldowałam się o 22-giej, gdzie oczekiwała na mnie grupa urlopowiczów - a mianowicie Papuzia z Rodzinką
jak i syta kolacja z grilla,napoje orzeźwiające
i komary
Szybki prysznic , posiłek i pomimo zmęczenia spędziłam miło wieczór. W sobotę cały dzień praktycznie na plaży, akurat odbywał się festiwal latawców- słońce , plaża ,błękitne niebo przyozdobione kolorowymi latawcami, pod wieczór znów grillowanie itp.,a o zmroku kolejny powrót na plażę, gdzie przy księżycu , ognisku , napoju orzeźwiającym i muzyce -miło spędzilismy czas. Ciepla noc - szum morza, myślę sobie ,ja tu zostaję...No ale niestety trzeba bylo wrócić. W niedzielę po śniadaniu ,ok. 11-tej wyruszyłam w stronę Wisły. Przepłynęłam promem przez rzekę i.. kierunek dom.Upał był straszny ale na szczescie gdy dojechałam do Tczewa zebrała sie mała burza i się ochłodziło jak na zamówienie znowu
.Po drodze kilka ciekawych miejsc , zabytków itp. Z Tczewa ruszyłam w kierunku Gniewu , tam zahaczyłam o zamek - kilka fotek do kolekcji i chce ruszać dalej w kierunku Nowego tylko ze zgubiłam gdzieś mapę
Ale co tam - skręciłam na Opalenie żeby nie jechać główną tj. 91, dojechałam do Betlejem , ostry zjazd z góry i co dalej..?Pytam gościa ,którędy do Nowego-okazał się słabym informatorem . po jakimś czasie i tak wyjechałam na drogę 91- a ponieważ było już dość późno popędziłam
resztą sił na Nowe. Tam czekał na mnie mąż , zapakował mnie i rower do auta -około 20-tej , po przebytych 130 km, tak mi sie wydaje, bo zepsuł mi się też licznik byłam w domu . Patrząc na mapę i miejscowości przez które jechałam, może było nawet wiecej km . Fajna przygoda -polecam .... a w poniedziałek pobudka o 5:00 i do pracy
ŁOBUZIA