Jak to dobrze mieć ograniczone zaufanie do prognoz pogody i pomyśleć, że rano przeszła mi przez myśl zmiana planów.
Co to był za wyjazd... na starcie stawili się dzielni KrzysztofW i navigator matołek. Na starcie podjęliśmy decyzję o ruszeniu zgodnie z założeniami i modyfikacją planów w zależności od pogody. Jak się później okazało był to bardzo dobry plan. Zaczęło się nieszczęśliwie bo już na samym początku na potłuczonych butelkach matołek przebił dętkę, ale było to na tyle małe uszkodzenie, że co jakiś czas pompując udało się dojechać do jeziora Kaczeko/Niemiecki Głęboczek/Dziwno. Tam w pięknych okolicznościach przyrody napawaliśmy się słońcem, które zechciało nas nieco wygrzać. Matołek niestety nie miał tyle czasu na kontemplację gdyż zajął się swoją gumą..
Po tej chwili odpoczynku ruszyliśmy dziarsko na trasę maratonu wpadając na szybkie szutry... naszą radość niestety zmąciła dość potężna gleba Krzysztofa. Na szczęście pacjent wyszedł cało i po za drobnymi stłuczeniami nic poważnego się nie stało. Po szybkim serwisie uszkodzeń roweru ruszyliśmy dalej z nieco większym respektem do tych dróg, które po deszczu potrafiły jednak zaskoczyć.
Co ciekawe okazało się, że dobór trasy zaskoczył nawet samego matołka, który z zachwytem przyznał że nie znał tych terenów. Dodatkowo nasz zachwyt wzbudzały połacie białych kwiatów w lesie ciągnące się aż po horyzont.
Kolejnym przystankiem była dla nas malownicza zapora na małym strumieniu w samym sercu lasu. Po chwili kontemplacji ruszyliśmy dalej wystraszeni nieco kroplami deszczu, które były tylko straszakiem. Na jednym z postojów tym razem to ja zdecydowałem bliżej zaznajomić się z gruntem przewracając się przy prędkości 0km/h. Powód prozaiczny- zapomniałem o SPD
.
Dalsza droga przebiegła w nieco zintensyfikowanych opadach, całe szczęście ekipa była zmotywowana i postanowiliśmy wracać na kołach pomijając w ogóle Kwidzyn.
Ta wiadomość bardzo przypadła mi do gustu ponieważ tam czekał na mnie ulubiony fragment trasy - singiel, który wg mnie jest po prostu genialny, liczny hopki podbijające rower, płynne zjazdy na dużych prędkościach to coś co tygryski lubią najbardziej.
Opady deszczu tylko podniosły poprzeczkę tworząc w niektórych miejscach śliską maź. Myślę, że po tym fragmencie nawet Krzysztof został miłośnikiem leśnych singli
Napędzając się z górek można było bardzo fajnie potrenować balans na hopkach wpasowując się odpowiednio w ich rytm.
Po tym fragmencie udaliśmy się w stronę Grudziądza najprostszą drogą ze względu na deszcz i niemałe już zmęczenie.
Jako że droga asfaltowa byłe nieco nudnawa, gdy tylko zjechaliśmy z niej na drogę gruntową utwardzoną brukiem wyrżnąłem niemałego orła przy prędkości bliskiej 25-30km/h. Na szczęście i tym razem skończyło się na brudnym ubraniu i kilku otarciach. Tym razem już bez przygód ruszyliśmy do domów.
Bilans:
ok 86km na kołach
1 guma
3 gleby
0 ofiar w ludziach.
Dzięki Panowie za wypad i do następnego.