Wycieczka udała się wybornie- na przekór malkontentom- że styczeń, że z dziesięć stopni gdyby było to hoho, że najlepiej to wiosnę daj etc etc
Wiosna nie i jeszcze długo, długo nie. Ale nie jechałem na rympał- dzień był poprzedzony analizą meterologiczną, niczym lot samolotu
I prognozy się sprawdziły, zwłaszcza pod względem siły wiatru, nieplanowana była tylko lodowata mżawka ze dwa razy- ale to drobiazg.
Zapakowałem się zatem w pociąg, za czym nie przepadam- nawiasem mówiąc przyuważyłem, że na Toruniu Wsch. też stoi karzełek (semaforek)- i powoli wystartowałem z Głównego...
Tempo pierwszych trzydziestu kilometrów nieśpieszne i przerywane fotostopami. A to piękna osada kolejowa w Otłoczynie- stacja jakby nie było graniczna, więc architektura dość imponująca i, co ważne, nie zdewastowana.
Dalej takoż zachowany dobrze bunkier przeoczony jesienią, kiedy deszcz lał tak, że nie w głowie mi było zwiedzanie
Aleksandrów wiadomo- podziwiam potęgę imperium carów zmaterializowaną w postaci dworca, odwiedzam poddanych Jego Wieliczestwa leżących na cmentarzyku prawosławnym (niestety zaśmiecony).
Potem dom Stachury, w marcu ominięty przez nas- no, ale nic to w zasadzie ciekawego... Ale byłem, widziałem- odhaczone
Ciechocinek wita mnie smogiem- ładne mi uzdrowisko
Rundka po miasteczku- na tężnie nie zajechałem, widziałem z dala od strony Słończa.
Czas zaczyna naglić, więc zaczynam ostrzej pociskać. Przejazd przez Toruń mam w miarę opracowany- a za nim już żmudne kręcenie przez pusty, zimowy świat.
Pociskam tak aż do odcięcia cukru, ale to już w Grudziądzu, na ostatnich metrach
Szkoda, że za wycieczkę muszę dziękować sam sobie- ale satysfakcja z przejechania tej trasy w styczniu jest (cieplejszą porą to byłby spacerek, trzeba będzie zatem powtórzyć, mogę robić za przewodnika heh)