Wpinam się jedną nogą w pedał, druga i przez chwilę stoję na rowerze utrzymując równowagę między barierkami platformy.
Delikatne pchnięcie prawą stopą i rower zaczyna staczać się w dół podestu i już przednie koło najeżdża na ziemię.
Przede mną ok. 100 metrów gładkiej, stromej drogi w dół, poczym wyprofilowany zakręt w prawo. Rower pochylony, środek ciężkości przenoszę na przeciwną stronę, głowa do wewnętrznej zakrętu i parę machnięć korbą przed wyjściem z bandy.
Droga lekko odbija w lewo i po różnej wielkości korzeniach prowadzi stromo w dół, poczym gwałtownie odbija w prawo i nagle w lewo, zakręt kończy się paroma kamiennymi schodami.
Tylni hamulec, z biodra zarzucam tylnie koło tak by slajdem wjechać w zakręt i trochę wytracić prędkość. Tyłek głęboko za siodło, puszczam hamulec i delikatnie podrywam kierownicę... Przyziemienie! Zawieszenie się ugięło i płynnie odbiło. Znowu dokręcam i najeżdżam na drewnianą kładkę, która delikatnie unosi się ku górze, by opaść w dół w zakręcie w lewo i kończy się małym wybiciem. Huuu... Po wybiciu przenoszę środek ciężkości w tył, poczym przyciągam nieznacznie kierę do tułowia. I oddalam przed lądowaniem na ziemnym nasypie. Uff...
Teraz oba hamulce spowalniają szybko rower i składam się do zakrętu w prawo, ciężki skubaniec, pewnie ma koło 90%, na bandzie musze zwolnić, bo już jestem na jej górze, a perspektywa wylotu z niego nie jest fajna. Wyjście z zakrętu i bez chwili na wytchnienie najazd na hopę, która przerzuciła mnie przez stertę kamieni i korzeni. !!! Lądowanie na przednie koło... Gleba...?
NIE! BO W SNACH WSZYSTKO JEST ŁATWE I PIĘKNIE REALNE...
Patrzę obudzonymi oczami po ciemnym pokoju, patrzę na plakaty zjazdowców i uświadamiam sobie, że na żadnym mnie nie ma i na żadnym raczej mnie nie będzie. Patrzę na numery startowe z maratonów i chcę wierzyć, że następny sezon też będzie udany...
Zatem był to sen czy koszmar...? A może koszmarem jest tylko fakt, że obudziłem się bez tego wszystkiego? Odpowiedź znam, ale jest raczej ... Na pewno mnie nie uskrzydla.
Bajkoholik ... Timon