Ile to się czasem trzeba namęczyć,
żeby wyskoczyć na rower!
Wymyśliłem sobie, że moją podróż zacznę dzień wcześniej w Boriku.
Lubię jeździć samochodem wieczorem. Lubię ten nastrój, kiedy w radiu gra dobra muzyka, a cały świat na zewnątrz jest w innych barwach. Lubię odbicia świateł nocnego życia na lakierze samochodów i lubię siedzieć wtedy w moim i jechać...
W Bilard Klubie spotkałem znajomych i zapadając się w wygodnym fotelu wypełniałem swoją misję łyk po łyku. Moje intro do świata szarych skał i piękna, jakie się za nimi kryje ? kufel pysznego Velebitsko.
Kiedy wkracza się w dorosłe życie nie jest już tak łatwo żyć marzeniami. Pamiętam, jak śmiałem się z kolegą na studiach, że jeśli oszczędzę trochę na piwie to pieniądze te wpakuję w jakiś grat rowerowy, o którym akurat myślałem. I jakoś mniej, więcej ale w tym stylu dało się to robić. Dziś takie numery ciężko przeforsować. Zwyczajnie za dużo obowiązków i ?wyższych celów? mi się w życiu namnożyło. Kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia, żeby nie znaleźć czasu na rower...
Właśnie ta brutalna zmiana stała się dla mnie inspiracją, a do czego, przeczytacie za chwilę.
Kilka dni temu z pokładu zeszli moi goście oznajmiając mi, że zobaczymy się za dziesięć dni. Tyle czasu jeszcze nigdy mi nie dali w tym sezonie. Po gonitwach z czasem, kiedy miałem dni tylko trzy, cztery, czasem pięć, ta liczba dziesięć aż świeciła.
Wiedziałem więc, że mam czas, pomysł, co z nim zrobić był gotowy już od kilku miesięcy.
Postanowiłem przywitać się z Velebitem w najlepszym możliwym stylu. Strażbenica!
Sobota była idealnym terminem na ten wyjazd, ale niestety tylko dla mnie. Reszta chłopaków zaplanowała sobie uroczą niedzielę z łomotaniem trasy zjazdowej na górze Celovac. Dlaczego nie chcieli jednego i drugiego? Potrafię ich zrozumieć, niech im będzie.
Kiedy więc wracałem z Bilard Klubu w piątkowy wieczór, wiedziałem, że będę jechał sam. Czy mi się to podobało, czy nie...