Małe podsumowanie startu:
Na miejscu spotkałem kilku znajomych z Grudziądza i Nowego. Po złożeniu roweru ruszyłem na mały rozruch. Czułem się bardzo ociężały i wręcz brakło sił, no ale jakoś trzeba wystartować. Ku mojemu zaskoczeniu po sygnale startu sił jakby przybyło. Jechało się całkiem przyjemnie i zyskiwałem kolejne pozycje. Byłem myślę już w połowie stawki (startowałem z tyłów), kiedy na 9km stało się.... strzelił łańcuch, zjechałem na bok myśląc początkowo, że tylko strzelił. Niestety szybka diagnoza (rozgięte ogniwo) więc niemożliwe do naprawienia tym bardziej, że nie mialem przy sobie narzędzi. Postanowiłem się nie poddawać i pozostałe 18km pokonałem biegnąc z rowerem, odpychając się jak na hulajnodze czy też zjeżdżając z górek.
Najlepsze jest to, że bardzo długo broniłem się przed wyprzedzeniem przez wszystkich zawodników. Ostatnia zawodniczka wyprzedziła mnie dopiero na niespełna 5km do mety.
Kawałek skorzystałem z pomocy quada, który podholował mnie bliżej mety. Ostatecznie wpadłem na stadion przy sporym wiwacie wraz z zawodniczką, która mnie wyprzedziła jako ostatnia i wspólnie przecięliśmy linię mety.
Przyznam szczerze, że będą ostatnim odebrałem większe gratulacje niż kiedykolwiek bardzo sympatyczne podejście organizatorów i innych zawodników. Impreza jak zwykle na plus.
Pierwszy raz dojechałem jako ostatni na metę, także spokojnie mogę kończyć karierę.
No i dowód, że MTB to nie pączki z masłem nawet na tych łatwych trasach czychają niespodzianki: