Czas na parę słów, na temat naszej wczorajszej wyprawy na
Pola Grunwaldzkie.
Właściwie zostałem kierownikiem tej wyprawy niechcący i przez przypadek
Poczatkowo przygotowywał ją przecież MarcinHD i miała prowadzić w zupełnie inne rejony, potem Bartek zaproponował zmianę planów na Grunwald, a potem ja zapodałem projekt trasy... no i stało się
Wyprawę, jak pamiętacie dedykowaliśmy
10 rocznicy powstania GSR, co przypadało właśnie w dniu naszej eskapady. Z tej okazji zorganizowaliśmy nawet pożegnanie Grudziądzkiej Chorągwi
"chlebem ze smalcem, solą i ogórkiem kiszonym".
Na skutek drobnych nieporozumień
do pożegnania doszło nie w Wielkich Lniskach, jak planowałem, ale dopiero w Nicwałdzie.
Tłumów żegnających nie było (na chleb ze smalcem skusił się tylko Andjas), ale chleb skonsumowali uczestnicy wyprawy i rześko pomknęli dalej.
Do udziału w Choragwi Grudziądzkiej stawili się:
Danka
Aneta
Wojtino
Pieter
Bartek
Andrzej
Adam
Gall
MarcinHD
sldtwa
i jako odprowadzający
Andjas
Nie obyło się bez dętkowych przygód
Najpierw klejony był rower Anety, potem panę złapał Bartek, a zaraz potem Marcin, który jednak udowodnił, że można na pękniętej dętce przejechać 100 km i za klejenie wziął się dopiero podczas bitwy.
Chrzest bojowy przy okazji przeszła nabyta w Lidlu pompka (nożna), która spisała się doskonale.
Przy okazji prowadzono zażarte i wielce naukowe debaty na temat tego, do czego służy powietrze w dętce rowerowej i jakie ciśnienie jest najwłasciwsze . Celował w tym zwłaszcza Wojtino
.
Szybko ujwaniły się też wśród uczestników ciągoty, żeby trasę Kierownika "wzbogacić i urozmaicić". Kosztowało nas to oczywiście parę nadłożonych kilometrów
W doskonałych humorach, często popasając mknęliśmy w kierunku Biskupca (ta miejscowość jeszcze raz zapisze się w historii tej wyprawy), Bratiana i wreszcie
Lubawy. Tam żar lejący się z nieba dał już się trochę we znaku, więc krótkie odświeżenie w lubawskiej fontannie i dalej.
Nagle ni z tego ni z owego rozpętała się burza, która niemal na przedpolach Grunwaldu usiłowała zatrzymać rwącą się do bitwy Chorągiew.
Nic z tego, przeczekaliśmy nawałnicę w przytulnej wiacie na placu zabaw i o czasie zameldowaliśmy się na grunwaldzkich polach.
Nie jest więc prawdą, że podobno tradycją grudziądzkiej Choragwi było spóźnianie się na pole bitwy i docieranie nań dopiero na branie jeńców, gwałcenie kobiet i plądrowanie taborów. Wierutne kłamstwa
Bitwa przy pięknej pogodzie, sporych tłumach oglądających po raz
605 zakończyła się walnym zwycięstwem polskiego oręża i wielkiego króla Władysława.
Odwrót rozpoczęliśmy z pewnym opóźnieniem. Wtedy też od drużyny postanowili odłączyć się Wojtino i Andrzej, którzy spieszyli się do swoich obowiązków.
Reszta próbowała dotrzymać im jakiś czas kroku korzystając z mądrości wojtkowego Alladyna, szybko jednak wylądowaliśmy na bezdrożach i szukając dróg odwrotu wielkim łukiem wróciliśmy do ... Lubawy. Wydłużyło to całą wyprawę o ... małe
30-35 km.
Swobodne tempo, częste popasy dokończyły dzieła i dalszy powrót odbywał się w nieprzebranych ciemnościach (staje się to powoli naszą tradycją
)
Na dodatek pojawiły się drobne kryzysy motywacyjne, a u Marcina odezwała się kontuzja kolana, która uniemożliwiła jazdę. Z odsieczą przybyli oczywiście niezawodna żona z synem, którzy zabrali kontuzjowanego Marcina z trasy, a przy okazji również obie nasze "rycerki"
Anetę i Dankę.
Nie odbyło się oczywiście bez mrożących krew w żyłach wydarzeń.
W głębokich ciemnościach zgubiliśmy
Dankę.
Na skutek podanych z typowo kobiecą precyzją danych namiarowych
, pojechaliśmy jej szukać dokładnie w przeciwnym kierunku niż należało
Wszystko zakończyło się jednak szczęśliwie, a dzięki zagubieniu
Danka wreszcie podkręciła swoją życiówkę na poziom magicznej
"dwusetki".
Ze wskazania mojego Endo wynika, że w miejscu, w którym została odnaleziona
miała przejechane
204 km.
Po tych mrożących krew w żyłach przeżyciach reszta ekipy sprawnie współpracując najkrótszą drogą śmignęła do domu i po przejechaniu ok.
250 km udała się na zasłuzony odpoczynek
. Nawet nieprzyjazna rowerzystom za dnia DK16, w nocy okazała się bardzo "przyjazna".
Nasza grunwaldzka wyprawa była też istnym festiwalem "życiówek". Dwie kolejne dziewczyny dołączyły do klubu "200", a w przypadku
Anety oznaczało to kilkakrotne przebicie dotychczasowego rekordu (70 km).
Życiówki odnotowali też:
Gall i Adam, którego tegoroczne "progresy" są imponujące.
Wielkie gratulacje i podziękowania dla wszystkich uczestników, szczególnie obu dzielnych dziewczyn.
Dziękuję też mojej żonie za poranny poczęstunek w Nicwałdzie i żonie i synowi Marcina za pomoc w potrzebie.
Matołka proszę o link do galerii, do której wrzucimy parę fotek.
No i do natępnego...