No!!! Cali i zdrowi dotarlismy do domu po pogodowym horrorze, jaki zafundowały nam dziś Bory.
Początek był nawet obiecujący, choć na Marinie stawiło się tylko dwóch uczestników:
Pieter i
sldtwa
Zimno (ok. 5-6 st.), ale bez deszczu i z wiatrem zdecydowanie mniej nachalnym niż wczoraj. Sprawnie i szybko do Buśni, Pięćmorgów i Lipinek.
Pierwsze złego początki właśnie tam się zaczęły, pod spółdzielnią w Lipinkach.
Najpierw męcząca mżawka, potem deszczyk.
Jeszcze na nowym porządnym parkingu przy skrzyżowaniu było nieźle, choć temperatura spadła gwałtownie do 1 st.
Horror zaczął się natychmiast, kiedy ruszyliśmy w kierunku Osia.
Gęsty, zacinający lodowaty deszcz, porywy wiatru, a przed samym Osiem śnieg skutecznie zaklejający okulary. "Dychę" do Osia przelecieliśmy w 23 minuty. Przemoczeni do tzw. "gaci".
Wszystkiemu winien oczywiście brak Wojtina i jego magicznych nieprzemakalnych spodni.
Kiedy to sobie uświadomiliśmy stało się jasne, że żywi o własnych siłach dodomu nie wrócimy
Tym bardziej,że Kierownik twardo trwał w wielkotygodniowym postanowieniu niejedzenia "bułek", co nasze szanse przeżycia sprowadzały do zera
Z pomocą przyszła kolej, która w przystępnej cenie, szybko i sprawnie dostarczyła nas do Grudziądza.
Wysuszony, rozgrzany, leżąc w goracej kapieli zastanawiam się właśnie, gdzie się wybrać w primaaprilisową środę i nadchodzący czwartek. Macie jakieś pomysły?
Pieterku, dzięki za dziś i do następnego!