Pierwotny zamysł był prosty: przejadę swoją pierwszą w tym roku "dwusetkę" żeby pokazać, że sezon 2015 już się zaczął.
Postanowiłem, że przejadę trasę w kształcie wiosennego dzwonka
Dopisało wszystko. Rewaelacyjna pogoda. Chociaż wełniana czapka i pełne rękawice między 6 a 9 przydały się doskonale - ziąb był okrutny.
Potem już tylko szczęście. Tleń - Wieża widokowa na terenie pustoci po trąbie powietrznej z 2012 roku, Tuchola i laba przy rynkowych łabędziach.
I tu zaczęła się prawdziwa przygoda. Trasę wyznaczyłem ambitnie: wzdłuż Brdy i wzdłuż Koronowskiego Zalewu, jak najbliżej wody. Przystań w Świcie znalazłem dosyć łatwo. Cały czas litymi lasami, po leśnych duktach, w kolejnych zakolach Brdy. I tu nagle spotkałem opatrznościowego "człowieka lasu" - zbieracza jelenich poroży, który zaoferował mi nie tylko swoje towarzystwo, ale również doprowazenie do cywilizacji. A ponieważ dysponował również rowerem, oprowadził mnie kilkunastoma kilometrami leśnych duktów, pełnych malowniczych jeziorek, bagien, uroczysk, gdzie jelenie zrzucają porożą (jeśli ich wcześniej nie ustrzelą dewizowi turyści). Gadał przy tym na okrągło
jak przystało na człowieka, który wie, że następny może mu się trafić za parę lat
. Tak dojechałem do Nowego Jasińca.
Drogi bym pewno nie powtórzył, gdyby nie endomondo i zapis. Teraz przy pomocy Wojtkowego Alladyna mogę każdego zaprowadzić tam, jak po sznurku.
Po rozstaniu z "Grubym" (czemu z Grubym? Gość wydawał się całkiem chudy) natychmiast spotkałem bydgoskiego roweromaniaka, który zaoferował się doprowadzić mnie do mostu w Fordonie. Przystałem. Co prawda droga jaką wybrał, odkształciła nieco mój pierwotnie planowany dzwonek, ale niech tam...
Gość jechał na najnowszym modelu Unibajka z wszelkim możliwym wyposażeniem... łącznie z solidnym sprzętem nagłaśniajacym, zdecydowanie mniejszym niż matołkowy... ot,przydałby się taki na naszą Masę... - pomyślałem.
Od mostu w Fordonie - właściwie banał, chociaż twierdzenia o świeżce rowerowej od Unisławia do Bydgoszczy uznać należy za przesadzone...
Od Dąbrowy Chełmińskiej i to z zastrzeżeniami.
Ale jazda przyjemna. Zaliczyłem... zwiedziłem po drodze liczne spóldzielnie, gdzie miejscowi mędrcy łapczywie spragnieni wiedzy ze świata od wieczornego przybysza, chętnie udzielali mu gosciny w jadle i napiwku...
Tak dotarłem do Chełmna i do ukochanego Grudziądza.
Przejechałem jakieś 220 kilometrów i jestem gotowy tam wrócić
Warto!