Wyryp, wyryp i po wyrypie...
A było tak.
Zerwałem się bladym świtem. Rzeczy w sakwy, rower z piwnicy, sakwy na rower i ... nie zdążyłem do mariny. A tam czekał na chętnych Krzyś. Pomimo wczesnej pory w mózgu coś zaiskrzyło i pojechałem wprost na wiślany most. Tam zgarnął mnie Krzyś. Jechał sam. Pociągnął mnie za sobą.
Już przed Grupą miałem dość. Kolana zaczęły skrzypieć, ale szybko zagłuszył je świszczący w coraz szybszym tempie oddech. No i tak zostałem dociągnięty do Tlenia. W tleniu jak zwykle. Nieco się posiliłem i dotleniłem. I dałem się namówić na dalszą jazdę. W Śliwicach doszło do spotkania z grupą rowerzystów. Jechali z Cekcyna, ale byli z Kalinki. Cała piątka. Jechali na najdłuższy tego dnia kalinkowy wypad. Więc to nie grupa ale rowerowa, kalinkowa śmietanka. Co ja mówię śmietanka toż to kremówka! No i dalej ruszyliśmy już w siódemkę. Kierował agent J23. Powiódł nas nad jezioro, gdzie kilku oddało się kąpieli. Kierownik czuwał nad bezpieczeństwem z nadjeziornej skarpy. Sam z uroków wody nie korzystał. Stwierdził, że wody nie lubi. Potwierdzam, nie lubi. Nie widziałem aby ją pił. Ruszyliśmy dalej. Wtedy to dotarło do mnie, że J23 to przecież agent. Zaczął kluczyć. Zapewne chciał zgubić ewentualny ogon. Zgubiliśmy drogę. Ale za to kilka razy zdołaliśmy ją odnaleźć. Tak czy owak po drodze jak po spirali pomknęliśmy prosto do celu, czyli rezerwatu Kamienne Kręgi. Już wieczorem dojechaliśmy do Oder? Odrów? Ódr? - niepotrzebne skreślić. Tam sympatyczny strażnik rezerwatów wprowadził nas w tajemne i kamienne kręgi. Powiedział gdzie co zobaczyć i gdzie się doładować energią. Dał też powiększającą lupę. Tę zaanektowała jedna z rowerzystek, twierdząc, że nigdy nie widziała powiększonego porosta. Po doładowaniu sporą dawką energii (wymiernej) w Bysławiu i Wojtalu, i wirtualnej w Odrach ruszyliśmy na nocleg do Cekcyna. No i zaczęła się nuda. Jechaliśmy... , jechaliśmy... , pedałowaliśmy... , pedałowaliśmy..., droga, las, las ,droga. Nuda. Zmieniały się jedynie cyfry wskazujące ilość przejechanych kilometrów. U mnie niepokojąco zbliżyły się a następnie przekroczyły liczbę 150 km. Dalej było jeszcze nudniej, bo zrobiło się ciemno. Nie było widać licznika, ani lasu, ani drogi, ani Czerska. Jedyne co było widać to zbliżającą się burzę i błyskawice. Czyli było jeszcze nudniej. Z tej nudy jechaliśmy coraz szybciej i już krótko po 22:00 przyjechaliśmy na nocleg. I tak minął dzień pierwszy. Licznik pokazał 178 km.
A drugi był równie nudny. Nic tylko samotne pedałowanie, gubienie i znajdowanie drogi z Cekcyna do Tryszczyna, no i wielokrotne przekraczanie Brdy. A na koniec zaś był przejazd na maxa do Maksymilianowa i przyjazną Arrivą w towarzystwie spragnionych (nie, nie, nie było to pragnienie męskiej przygody) żołnierzy powrót do CG. Z licznikiem zatrzymanym na 94 km.
Chciałbym podziękować:
Krzysiowi za holowanie do Śliwic.
Kalinkowej "śmietance" za towarzystwo i za cierpliwie znoszone malkontenctwo.
Całej Kalince za przygarnięcie mnie.
Osobno dla J23 za całokształt i niezłe podkręcenie mojego licznika.