Parę słów podsumowania.
Początek był obiecujący. Sprawnie dokręciłem do Kwidzyna, minałem Białą Górę, Piekło, żeby godzinę przed planem zameldować się w Tczewie. Wiało mocno bocznie, ale lekko na północ, więc pomocnie.
Tu spotkanie z
Pieterem i obiecujące perspekktywy na sukces.
Pogoda kapryśna, raz słońce, raz mżawka, no i coraz mocniejszy i coraz bardziej przeciwny wiatr.
Od Miłobądza coraz większe niespodzianki w nawierzchniach. Zamiast asfaltów - bruki, zamiast szutrów - piachy. Tempo siadło radykanie. Wiatr się wzmagał, deszcz wisiał cały czas w powietrzu.
Nie brakowało ooczywiście atrakcji. Zjazd bezdrożami
Jaru Raduni przepiękny. Widoki iście górskie, prawdziwa Szwajcaria.
Do Kartuz docieramy jednak już ze sporym niedoczasem. Robi się coraz zimniej.
Lecimy urokliwą trasą na Kościerzynę, mimo presji czasu nie możemy zrezygnować ze wspaniałych widoków na szwajcarskie krajobrazy Kaszub.
Widok na
Wieżycę, na dolinę jezior raduńskich - pięknie.
Do Kościerzyny docieramy w ulewnym, zimnym deszczu. Przed nami 120-130 km, zapada zmrok, leje jak z cebra.
Przytulna pizzeria suszy nas i rozgrzewa, ale również wysysa z na motywację. Mam na liczniku ponad 200 km, Pieter ponad 100...
5-6 godzin nocnego kręcenia w padającym deszczu? Brrrrr....
NIE! Wybieramy gorącą pizzę i zimny Żywiec z kija. Zakładamy biwak.
Telefon do Łucji: RATUNKU!!!
I Łucja z anielską cierpliwością wskakuje do samochodu i goni 100 km, żeby ratować cyklistów w potrzebie
Wielkie, wielkie, dzięki!!! Biesiadujemy w Kościerzynie i przed północą jesteśmy w domu.
Dzień jest już chyba za krótki na 300-kilometrowe wyprawy - taką naukę wyciągam z dzisiejszej eskapady. W tym roku już nie więcej niż 200!
Dzięki
Pieterowi za kolejne wspólne rowerowanie, za typowe męskie plotkowanie
i za ważne dyskusje na najważniejsze tematy
Dzięki dla
Łucji za anielską cierpliwość i ratunek w opresji.
A co do
"trzysetki" 2016, to kierunek wydaje sie być idealny. Trasa wymaga pewnych korekt, ale kierunek jest właściwy.
Wstępne rozpoznanie bojem zostało przez nas zrobione.