Do Kwidzynkowa poszło nam zgrabnie i szybko, potem na most i już Spółdzielnia Opalenie wita. Klub tym razem nieprzepełniony, ale i tak gadka z tubylcami ożywiona - tym razem o pływaniu na krze i przeprawianiu się przez Wisłę w czasach, gdy nie było jeszcze mostu. Podobno z rowerami przemieszczali się do pracy, na drugą stronę, skacząc z kry na krę. Tego jeszcze nie próbowaliśmy, ale może wkrótce
, kto wie ...
Zaczęło się w okolicach Widlic. Rozgrzewka parokilometrowa po wale, który z pewnością nie słyszał nigdy o pewnej rowerowej "inicjatywie" Bronisława Komorowskiego
Brak nawet najmniejszej ścieżynki. W chwilę później znaleźliśmy się w krainie siedmiu bajor, jak ją pięknie określił HD. Jakieś szczątkowe ślady naszej ścieżki zamieniły się w sieć sarenkowych dróżek - każda z innym zamiarem i w inną stronę. I tu się zaczęła nasza radość. Trawy tak wysokie, że kładąc się na wietrze zakrywały te dróżki i różne na nich niespodzianki - a to gnijący konar, a to rów, jakieś badyle, sączące się błotka i gęste zarośla. Teraz dopiero jestem w stanie zrozumieć zadowoloną paszczę Matołka, gdy opowiadał o swoim samotnym przejeździe tym szlakiem
Przepychając się dalej pod bagnistymi krzakami, z odgłosami obtłukiwanych kasków, dotarliśmy do bardzo ciekawej uprawy
A co tam się uprawiało, możecie zobaczyć na zdjęciach HD
Zmyliśmy się szybko z tego miejsca i przysięgam, że nie jestem w stanie tam ponownie trafić i nigdy tego miejsca szukać nie będę, amen. Gdy oczom naszym ukazała się wreszcie łąka, z wygniecioną ciągnikami drogą, stwierdziliśmy z ulgą: o, - jest wreszcie całkiem przyzwoita droga! W chwilę później wjechaliśmy wąwozem na skarpę w Kozielcu, a dalej, w kierunku Nowego. Dużą przyjemność sprawił nam chunk, który nas wytropił na endo i dalej poprowadził najkrótszą drogą, oczywiście do rożna
.
Dzięki Marcinie za wyprawę pod tytułem: "Błotniście" - na długo zapamiętam piękną, jesienną scenerię, z opadającymi liśćmi, z mokradłami i ich wysokimi trawami, wśród zapomnianych bajorek i pod ciągle wiszącą nad głowami skarpą.