Witamy, Gość
Nazwa użytkownika: Hasło: Zapamiętaj mnie

TEMAT: Między Bugiem a Wisłą...2016

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/11/08 19:02 #29674

  • sldtwa
  • sldtwa Avatar
  • Wylogowany
  • Rowerowy Zapaleniec
  • Posty: 771
  • Otrzymane podziękowania: 769
  • Oklaski: 22
Super Maryś! Trochę się napracowałaś przy obróbce tego filmu, ale efekt jest. Muzyka żwawa, rowerowa, ale nad wszystkim panuje podlaski spokój, który, wydaje mi się, wiozłaś w swoim sercu... :)
"W życiu na przekór wszystkiemu, trzeba robić głupstwa i mieć kaprysy".
Za tę wiadomość podziękował(a): MARCINHD, Gall

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/11/08 10:20 #29673

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Odgrzebuję stary temat. Jesienne wieczory sprzyjają porządkowaniu zdjęć zrobionych przy okazji jeżdżenia rowerem po Polsce.
Jako uzupełnienie i podsumowanie wątku wstawiam link do filmiku, w którym są zdjęcia z tych kilkunastu dni. Tak to było latem między Bugiem A Wisłą...
I jeszcze tyle czasu do następnego lata... :(
Pozdrowienia dla grudziądzkich rowerzystów :)

Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, Monika, wojtino, j23, Bartek, Davis, pieter, pawel, sldtwa, Krzyś, ŁOBUZIA, MARCINHD, Gall, chunk

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/17 23:02 #29009

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Przez ostatnie 3 lata łyknęłam trochę mojego magicznego "wschodu", ale wciąż tyle jeszcze do zjeżdżenia... Zresztą sami zobaczcie":

drive.google.com/open?id=1mG89Ped7Mpub-QnMXUNEte4I9C4&usp=sharing

2014 z Siedlec do Ełku
2015 z Sochaczewa do Olsztyna
2016 z Warszawy do Puław

i ciągle mi mało :)
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, Bartek, pawel, sldtwa, MARCINHD, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/17 19:44 #29008

  • sldtwa
  • sldtwa Avatar
  • Wylogowany
  • Rowerowy Zapaleniec
  • Posty: 771
  • Otrzymane podziękowania: 769
  • Oklaski: 22
No to teraz zobacz Maryś coś zmalowała...

:woohoo: :) :woohoo:

drive.google.com/open?id=1LWVTWTrWLflIl8O7XqObFP6xjxI&usp=sharing

1.039 km
"W życiu na przekór wszystkiemu, trzeba robić głupstwa i mieć kaprysy".
Za tę wiadomość podziękował(a): wojtino, MARCINHD, Gall

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/17 19:40 #29007

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień dwunasty - 16 lipca 2016 - POWRÓT

Ranek w Kazimierzu szary. Kręcę się trochę po miasteczku, które dopiero się budzi. Otwierają sklepiki, kawiarnie, ludzi na ulicach jeszcze mało. Sobota, szary, chłodny poranek. Kazimierz budzi się powoli.
Jadę do Puław najkrótszą drogą. Tam o 13 z minutami mam pociąg do Gliwic. Spodziewałam się jazdy drogą 824, ale okazało się, że przy wałach wiślanych biegnie droga rowerowa. Szybko i wygodnie dotarłam do Puław. Same Puławy....no cóż. Okropne. Nie widziałam pałacu Czartoryskich, pałac, park na pewno są ładne i warte zobaczenia, ale część miasta, którą przejechałam, żeby dotrzeć do Dworca PKP zrobiła na mnie złe wrażenie. Dworca zresztą też nie ma, to co było rozebrano i budują nowy.
Iwaszkiewicz w "Podróżach do Polski" napisał, że Puławy zepsuła budowa zakładów azotowych. Tylko co tu było do zepsucia, jak wszystko brzydkie.... Może kiedyś odkryję, co Iwaszkiewicz miał na myśli.
Moje rowerowe lato skończyło się tydzień wcześniej niż planowałam. Wiadomo, człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi.... Następna rowerowa włóczęga za rok... jeśli zdrowie, jeśli....
Dziękuję wszystkim czytającym za podziękowania. Miło mi, że ktoś czytał moje notatki z podróży. Dzięki za komentarze.
Wojtku....Bo uniosę się pod same chmury z dumy...Więc bądź ostrożny z tym rozwodzeniem się nad moją niezwyklością :)
Iza i Jacek, bardzo, ale to bardzo mi miło, że czytaliście i że zadaliście sobie trud zarejestrowania się na GSR, żeby klikać podziękowania:)
Andrzeju (sldtwa), za codzienne troskliwe telefoniczne sprawdzanie, czy nie trafił mnie szlag na tych drogach między Bugiem a Wisłą wielkie dzięki:) I oczywiście za pomoc techniczną przy umieszczaniu moich relacji na GSR też dzięki. A trzysetka? Nie, jednak dziękuję. Jedną na koncie już mam i starczy. :)
Jeszcze tylko mapka trasy z Kazimierza do Puław i jakieś mapki zbiorcze sporządzone przez skrupulatnego sldtwa. :)
A ja zajmę się uporządkowaniem zdjęć, które zrobiłam. A na tych zdjęciach widoki, widoki, krajobrazy kapliczki..czyli to, co lubię fotografować najbardziej. I czego szukam jeżdżąc rowerem.

Ostatnia mapka: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/766602165
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, pieter, sldtwa, Krzyś, MARCINHD, Gall, chunk

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/17 19:31 #29006

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień jedenasty- 15 lipca 2016- DO KAZIMIERZA

Niespodziewany koniec lata (rowerowego) ....
Trzeba rozsądnie zaplanować ten ostatni dzień. Muszę znaleźć się w miejscu, lub blisko miejsca, z którego będą odjeżdżać pociągi. Telefon do przyjaciela, omawiamy możliwe opcje. Wybieram Kazimierz Dolny. Dystans do pokonania z Janowa Lubelskiego do Kazimierza od 90 do 100 z kawałkiem, zależnie od wybranej trasy, czyli dokładnie mój ulubiony dzienny. Z Kazimierza nie jeżdżą pociągi, ale jeżdżą z pobliskich Puław. Więc pojadę do Kazimierza trasą blisko Wisły. Trzeba tej rzeki dotknąć, skoro ma być między Bugiem a Wisłą....
Zresztą Kazimierz był w moich planach, mam tam zamówiony nocleg, jedynkę z łazienką w Schronisku pod Wianuszkami, tyle że na następny dzień. Telefon do "Wianuszków", mogę przyjechać dzień wcześniej, ale dostanę pokój wieloosobowy z piętrowym łóżkami ( z gwarancją, że mi nie dokwaterują żadnej obcej pani lub pana) z łazienką na korytarzu. Trudno. Ważne, że będzie dach nad głową. Nie chce mi się tracić czasu na szukanie czegoś innego. Jeszcze rzut oka na mapy i ruszam w drogę.
Pierwsze kilometry to była walka o życie na krajowej 74. Jechałam tą drogą poprzedniego dnia, ale do Janowa to całkiem spokojna i przyjazna dla rowerzystów droga (o licznych podjazdach wielkości dużej skoczni narciarskiej nie mówię), a od Janowa ruch dużo większy, tiry i wszystko to pędzi z prędkością światła. Jest pas awaryjny, ale na tym pasie w mojej wściekle żółtej kamizelce i tak nie czułam się bezpiecznie.
Z ulgą i poczuciem, że wygrałam walkę o życie dotarłam do Modliborzyc. Tam mogłam wreszcie opuścić DK 74 i DK 19, bo zdaje się, że odcinek, który przejechałam jest oznaczony jedym i drugim numerem i skierować się prosto ku rzece Wiśle.
Mam przed sobą około 30 km spokojnych dróg przez lasy. W Zaklikowie w rynku odpoczywam chwilę na ławeczce. Jakaś pani przygląda mi się...Wiele razy, zwłaszcza w małych miejscowościach czuję na sobie wzrok ludzi...Dobrze być tak całkiem anonimową. Niech się ludzie gapią. Na sąsiedniej ławeczce starszy Pan z pieskiem rozmawia ze starszym Panem z rowerem. Rozmawiają o życiu. Potem dołącza do nich starszy Pan w czapce i jeszcze jeden Pan z rowerem. Zaklikowskie życie towarzyskie.
Ostania miejscowość na prostej do Wisły to Borów. Borów ma w swej historii zdarzenie tragiczne. To w tej i okolicznych wsiach miała miejsce największa hitlerowska akcja pacyfikacyjna. 2 lutego 1944 roku Niemcy bestialsko wymordowali tu ponad 1000 osób. Nie przeczytałam tego w podręcznikach do historii. Dowiedziałam się o tym , bo podróżuję rowerem po Polsce. Gdybym jechała samochodem na pewno nie zauważyłabym tablicy informującej o tych wydarzeniach.
A dalej do góry, na północ wzdłuż Wisły przez Annopol, Józefów na Wisłą. I im "wyżej", im bliżej Kazimierza jestem, tym bardziej oczy przecieram ze zdumienia. Nigdy nie byłam w tych okolicach. Krajobraz jest taki inny niż te, które znam. Ale jest piękny. Sady, sady, sady, plantacje chmielu, rzędy porzeczek, malinowe "chruśniaki". To wszystko ślicznie wkomponowane we wzgórza, dolinki....No i widoki na Wisłę. A mnie się wydawało, że trasa przy Wiśle będzie nudna...
Warto zatrzymać się za miejscowością Kolczyn. Widoki z wysokiej skarpy zapierają dech w piersiach. A te sady.... a te wiśnie i maliny takie dobre....Co tam Kazimierz! Tu zostać, tu jest pięknie.... Mój apetyt na kradzione wiśnie i maliny ostudził dopiero widok plantatora, który właśnie czymś pryskał swój wiśniowy sąd. Mówię sobie: na pewno wodą....Choć czemu miałby pryskać wodą wiśniowe drzewka... Zaczęłam doszukiwać się objawów zatrucia czymś śmiertelnie trującym...ale nic. Może instynktownie kradłam tylko nie trujące owoce?
No i wreszcie Kazimierz.
Dotarłam do Kazimierza w najlepszej z możliwych pór. Wieczór, słońce powoli zachodzi, wszystko w ciepłych barwach....Jestem absolutnie oczarowana miasteczkiem. Zresztą czy to naprawdę miasteczko? Mam wrażenie, że jestem w ślicznej filmowej inscenizacji, że ktoś zapomniał rozebrać dekoracje kiedy skończono kręcić "Dwa księżyce". Całą moją wiedzę o tym jak wygląda Kazimierz Dolny mam tylko z tego filmu. Jestem oczarowana i na pewno chcę tu wrócić.
Bo czy można nie być oczarowaną miejscem, w którym schronisko młodzieżowe znajduje się w XVII -wiecznym spichlerzu i nazywa się "Pod Wianuszkami"?

Mapka obowiązkowo: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/766338886
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, pieter, sldtwa, Krzyś, Gall

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/16 23:02 #29005

  • sldtwa
  • sldtwa Avatar
  • Wylogowany
  • Rowerowy Zapaleniec
  • Posty: 771
  • Otrzymane podziękowania: 769
  • Oklaski: 22
No Maryś, jesteś oczywiście niesamowita. Dzisiejsza walka z tłustym błotem da się porównać jedynie z ubiegłorocznym przeczołgiwaniem się z rowerem pod przewodami elektrycznego pastucha :laugh:
Trochę szkoda, że musisz przerwać swoje "beztroskie" podróżowanie, ale z drugiej... wreszcie przyjedziesz tu, gdzie rower smakuje najlepiej... :laugh:
Czekamy... Może jakaś lajtowa "trzysetka"? Dałabyś się? :woohoo: :woohoo: :woohoo:
"W życiu na przekór wszystkiemu, trzeba robić głupstwa i mieć kaprysy".
Za tę wiadomość podziękował(a): Krzyś

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/16 17:52 #29000

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień dziesiąty - 14 lipca 2016 - WSZYSTKO NA OPAK...WSZYSTKO NIE TAK...

W okna pokoiku w Starej Aptece w Zwierzyńcu stuka deszcz...Lubię deszcz. Lepiej niech z nieba leje się woda niż nieznośny żar, jeśli już coś koniecznie musi się lać... Budzę się leniwie... Myślę, co mam w planach na dziś...?
Dziś będzie literacko, dziś będzie śladami opowiadań I.B.Singera. Będę szukać "jidiszlandu" mojego ulubionego pisarza w Biłgoraju, Frampolu, może i do Goraju zdążę...A nocleg w Janowie Lubelskim, to też sztetl z opowiadań Singera. No i oczywiście, nim opuszczę Zwierzyniec, zobaczę najciekawsze miejsca w tym mieście, mieście - ogrodzie.
Budzę się leniwie, słyszę dźwięk sms-a, nie spieszę się z jego przeczytaniem...za chwilę telefon...
Złe wieści, koniec wyprawy, trzeba natychmiast wracać...tylko gdzie...najpierw do domu, do Gliwic..czy prosto do mamy, do Łasina...myśli galopują..
Jakiś pociąg... Gdzie?, Skąd? Dokąd?...Jednak prosto do Łasina...ale mam w sakwach tylko ciuchy rowerowe... Decyzja: dostać się do Zamościa, potem pociągiem do Lublina...po północy powinnam być u mamy w Łasinie. Pakuję się pospiesznie, nie dbam o porządek w sakwach, pytam właścicielkę Starej Apteki o najkrótszą drogę do Zamościa. Najszybciej będzie przez Obrocz, potem w lewo...Ruszam. Pada deszcz.
Nigdy jadąc rowerem nie wykonałam i nie odebrałam tyłu telefonów, co na tych 20 kilometrach w drodze że Zwierzyńca do Zamościa przez Obrocz. Głowę mam zajętą zupełnie czymś innym niż rower i Roztocze...ale jednak dociera do mnie niezwykła uroda lasów, przez które jadę . Deszcz ustaje. Wszystko pachnie, paruje....Szkoda.... muszę wracać a moje plany, a Sandomierz, a Kazimierz, a Nałęczów, Lubartów , Lublin...
Muszę wracać.
Nie.....jednak nie muszę wracać natychmiast. Wszystko toczy się w takim tempie...Zapada decyzja. Do Łasina muszę pojechać w niedzielę. No skoro tak, skoro jest czwartek.... Jadę dalej. Jeszcze dwa dni.
Do domu pojadę w sobotę a w niedzielę na Pomorze, do mamy. Siadam na przystanku w jakiejś miejscowości już niedaleko Zamościa, emocje powoli opadają. Co zrobić z tym dniem? Całej trasy zaplanowanej na dziś już nie zrobię, nocleg mam zamówiony w Janowie Lubelskim....
Wyciagam mapy papierowe i elektroniczne, ustalam gdzie dokładnie jestem i jak stąd nie pojechać do Zamościa, w którym już przecież byłam, "przeliczam" trasę. Biłgoraj musi odpaść, to nie będzie podroż śladami I.B.Singera taka jak chciałam... Jadę do Szczebrzeszyna a stamtąd do Janowa Lubelskiego, ale po drodze będzie Frampol, może starczy czasu, żeby wpaść do Goraju .... może kawałek singerowskiego "jidiszlandu" jednak zobaczę.
Ale najpierw do Szczebrzeszyna, koniecznie nie przez Zamość.
Jestem we wsi Zarzecze, z map wynika, że jeśli cofnę się troszkę, malutko, jakieś 200 metrów i pojadę do wsi Wieprzec, to potem polną drogą dostanę się do asfaltowych dróg, którymi szybko dojadę do Szczebrzeszyna.
:evil: :evil: :evil:
Polną drogą... tę polną drogę zapamiętam na zawsze. Na tej polnej drodze przeszłam swój rowerowy chrzest, po którym nic mnie na rowerze już nie złamie. Dwa kilometry rowerowego piekła, którego przejście zajęło mi dwie godziny. Tylko dlaczego się w to piekło wpakowałam?
Diabli wiedzą. Droga wyglądała dobrze. I gdyby nie było po deszczu przejechałabym ją w mig podziwiając ładne roztoczańskie widoki. Ale było po deszczu, bo lało całą noc. Już po pierwszych metrach koła okleiły się błotem. To powinno dać mi do myślenia i powinnam uciekać z tej drogi jak najszybciej. A ja nie uciekam, ja się pcham dalej. Co mnie w tę drogę pcha....Diabli wiedzą. Wyjęłam pilnik do paznokci i pomyślałam, że będę prowadzić rower trawiastym poboczem, no a jeśli błota nazbiera się trochę więcej to go tym pilniczkiem wydłubię i raz dwa przejdę do asfaltu. Pilnikiem do paznokci...Pilniczkiem to mogłam sobie w ....uchu podłubać!
Błota nazbierało się w minucie tyle, że zablokowały się koła. I nigdzie żadnego patyka, niczego czym mogłabym z tym tłustym paskudnym błotem walczyć. Zostają tylko ręce. Przestaję zwracać uwagę na to, czy się wybrudzę, czy nie, do sandałów mam przyklejone błotne placki wielkości patelni, tonę i ślizgam się w tej błotnej mazi, zaczyna padać deszcz, nawet nie zakładam kurtki przeciwdeszczowej, jest mi wszystko jedno czy przemoknę, czy nie.
Posuwam się kilka metrów, wydzieram błoto pomieszane z zielskiem spod błotnikow, z hamulców, znów kilka metrów....Nie dam rady tak "jechać", że nie dam rady pchać roweru w tym błocie.... Lżejszy będzie bez sakw...Ale to błoto jest tak klejące i tłuste, że bez sakw też się nie da pchać roweru. Koła się całkiem zablokowały. Trzeba nieść.... Biorę sakwy i niosę je 50, 100 metrów, rzucam sakwy, wracam po rower, niosę rower, potem znów sakwy.... Sandały oklejone błotem ważą kilogramy...Pada deszcz.Pokonanie niecałych dwóch kilometrów tego piekielnego szlaku zajęło mi dwie godziny. Docieram wreszcie do trawiastej drogi. Ale to wciąż jeszcze nie asfalt. Jestem w lesie, są tu na szczęście gałęzie, patyki, więc szukam takiego, którym da się wydłubać trochę tego cholernego błota i odblokować koła. Potem było jeszcze dwukrotnie zmoczenie tyłka w głębokich kałużach, bo się wywaliłam. Raz z rowerem, więc wpakowałam do brudnej wody cały swój bagaż ...Kiedy dotarłam do siedziby jakieś leśnego człowieka mieszkającego w starej, zardzewiałej camperze i zapytałam ile jeszcze do asfaltu ten na mój widok powiedział tylko "ojojoj"...Na pewno nie przyszło mu do głowy, żeby mnie ewentualne gwałcić i mordować. Było tylko wiele mówiące o moim stanie bezradne "ojojoj", i powiedział to twardy leśny człowiek.
Chyba jeszcze nigdy żadna asfaltowa droga nie ucieszyła mnie jak ta, do której dotarłam po tych dwóch godzinach piekła....Tylko co mnie w to piekło pchało...Sam diabeł, czy tylko moja głupota....
Pogoda zaczęła się poprawiać, wyszło słońce, woda w wielkich kałużach momentalnie się nagrzała. I te kałuże okazały się świetną łaźnią i pralnią. Doprowadziłam do porządku swoje sandały (i po raz kolejny stwierdziłam, że na moje jeżdżenie porządne skórzane sportowe sandały są najlepsze, bo co teraz zrobiłabym z całkiem przemoczonymi adidasami?), umyłam się trochę, ciuchy i tak były mokre, więc je na sobie z najgorszego "wyprałam". Słońce ładnie grzeje, szybko wyschnę. A rower poprowadzę do porządku na myjni w Szczebrzeszynie.
Jadę do Szczebrzeszyna. Na rynku stoi pomnik chrząszcza, ale myjni samochodowej tam nie ma. Siedzę chwilę na schodach szczebrzeszyńskiego ratusza i zastanawiam się, którędy do Janowa. Nie mam sił ani czasu na zwiedzanie Szczebrzeszyna. Miały być singerowskie klimaty.....Jest po szesnastej, najkrótszą drogą mam do Janowa około 50 km. Nie ma co kombinować, trzeba jechać najkrótszą , czyli krajową 74.
Nie spodziewałam się, że tego dnia po survivalu w błocie czekają mnie jeszcze górskie premie . DK 74 ze Szczebrzeszyna do Janowa biegnie przez tereny piękne widokowo, ale strasznie trudne dla rowerzystów z ciężkimi sakwami. Zaraz za miastem pierwszy podjazd. Nie ma szans na jechanie. Idę. Co tam, podejdę, potem będzie fajny zjazd... Był. A potem było pionowo pod górę i zjazd i jeszcze jeden podjazd i jeszcze jeden...Rewelacyjne widoki, takie, że ach, och i o k...., jak pięknie, zjazdy takie, że aż czapkę gubiłam, bo mi ją pęd powietrza z głowy zrywał...Mimo, że to krajowa, to ciężarówek nie było. Ale te podjazdy...a właściwie podejścia... Czarno widzę godzinę dotarcia na nocleg. Na szczęście górskie premie skończyły się jeszcze długo przed Janowem. We Frampolu doprowadziłam do ładu swój rower, bo okazało się, że jest tam myjnia. I wcale nie myślałam o Singerze. Za Frampolem zjechałam z krajówki i przez Kocudze (jest kilka Kocudzy),wsie, w których jest mnóstwo pięknych drewnianych chałup dotarłam do Janowa Lubelskiego. Nie przypuszczałam, że drogi poprowadzą mnie kiedyś do Kocudzy, z której pochodzi słynny swego czasu zespół Jarzębina... Ale poprowadziły.
To był niesamowity dzień, pełen emocji, zupełnie nie taki jak miał być...To był ciekawy dzień. A "jidiszlandu" Singera poszukam kiedyś tam. Zresztą świata żydowskich sztetli i tak już nie ma.

Mapka: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/765805638
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, Davis, pieter, sldtwa, Krzyś, ŁOBUZIA, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/15 21:14 #28997

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
:D
We wczorajszej notatce zabrakło zwyczajowej mapki. Oto ona: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/765805638
Za tę wiadomość podziękował(a): Borci, Krzyś, MARCINHD, Gall, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/15 09:18 #28990

  • wojtino
  • wojtino Avatar
  • Wylogowany
  • Stały Bywalec
  • Posty: 489
  • Otrzymane podziękowania: 353
  • Oklaski: 3
Za sprawą Twoich barwnych relacji z przeżytych pięknych chwil na rowerze wracają wspomnienia z wyprawy po Roztoczu z Matołkiem i Pawełkiem. Była to jedna z najpiękniejszych moich wypraw, a "z Matołkiem" znaczy nocleg pod namiotami każdy nocleg w innym miejscu, wolność i swoboda. Było cudownie, upalnie, kąmpiel w lodowatej wodzie przy kapliczce na wodzie,w Tanwi tam gdzie szumy ,w żródełku przy świerszczu w Strzebrzeszynie,było chłodzenie całym wiadrem wody w przydrożnej studni było... było... było... ach.....gdzie się podziało...
Za tę wiadomość podziękował(a): Marysia O.

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/15 07:57 #28989

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień 9 - 13 lipca 2016 - NA ROZTOCZU

Słoneczny ranek w ośrodku wypoczynkowym Duet w Zamościu, wykorzystuję na poprawienie paru rzeczy w moim rowerze. Poprzedniego dnia w Castoramie kupiłam cały zestaw śrubek, nakrętek i podkładek. Trzeba zrobić z nich użytek.
Dbam o swoje bezpieczeństwo na rowerze. W zeszłym roku kupiłam sobie kask...który miałam na głowie może z dziesięć razy, nie więcej. Kask jeździ sobie ze mną na sakwach, skąd ma na pewno świetny widok na świat, a je jeżdżę w mojej ulubionej spłowiałej od słońca czapce z daszkiem. Tak czuję się bardziej jak turystka, nie jak rowerzystka, co to ubiera się w obcisłe, "bo to warto mieć styl" i tak mi po prostu wygodnie.
Podczas tej wyprawy kask na głowie miałam tylko w Warszawie. Wiem, że kask to bezpieczeństwo i niejednemu rowerzyście uratował zdrowie i życie....Wiem i każdego dnia rano, kiedy pakuję sakwy przed wyruszeniem w drogę kask ląduje na sakwach. W spłowiałej czapce z daszkiem mi wygodniej. I co na to poradzić...
W tym roku dla podniesienia swojego bezpieczeństwa na rowerze w przeddzień wyjazdu kupiłam lusterko. Lusterko z mocowaniem nie do mojej kierownicy z rogami, ale przecież to się da przerobić. I przerobiłam, jak jakiś Adam Słodowy wykorzystując do tego nakrętki z plastikowych butelek, czarną taśmę izolacyjną, mocowanie od niepotrzebnego światełka odblaskowego i wszystko zadziałałoby idealnie, gdyby nie brak jednej śrubki odpowiedniej długości, a nie było już czasu, żeby ją kupić. Przez jej brak lusterko podczas jazdy nie pokazuje drogi za mną tylko mój biust (no, połowę biustu, bo jednak na środku kierownicy nie przymocowałam tego lusterka). Więc wiem jak na rowerze prezentuje się mój biust, ale jego ciągłe oglądanie chyba jednak nie zwiększa mojego bezpieczeństwa. Castorama w Zamościu spadła mi z nieba. Kupiłam co trzeba. Trzeba tylko zrobić z tego użytek i umieścić to lusterko w innym miejscu na kierownicy. Umieszczam. A czas leci....
Opuszczam Zamość koło południa. W Informacji Turystycznej dostaję trochę materiałów i kupuję jedną mapę. Jestem gotowa na podbój Roztocza.
Jadę na Krasnobród. Najpierw kilkanaście kilometrów nudnawego wyjazdu z miasta i jego najbliższych okolic a potem nagle jakbym przeniosła się w zupełnie inną świat.
Zaskoczyła mnie ta zmiana krajobrazu. Roztocze. Górki, wzniesienia, lasy, pasy pól na tych górkach... Ładnie. I trudne rowerowo. Co kawałek pcham rower pod kolejne wzniesienia. I tak aż do Krasnobrodu.
Krasnobród- " roztoczańska Częstochowa", miejsce pielgrzymek do małego obrazka Matki Boskiej. Łaskę uzdrowienia otrzymała tu Marysieńka Sobieska, która w podziękowaniu za przywrócone zdrowie ufundowała zachwycający barokowy kościół. Kościół jest piękny a pełnym blaskiem będzie błyszczeć kiedy skończy się trwający właśnie remont. Krasnobród to też śliczny zalew, na który jednak już nie pojechałam, bo nie był mi po drodze. Zatrzymałam się chwilę przy podwójnej drewnianej XVIII-wiecznej kapliczce "Na wodzie" i w przyjemnie chłodnych wodach strugi płynącej pod kapliczka zanurzyłam dłonie. Woda ma podobno moc uzdrawiającą.
Z Krasnobrodu jadę do Tomaszowa. "A może byśmy tak, najmilszy wpadli na dzień do Tomaszowa...." - chodzi po głowie....Ale to nie ten Tomaszów. Jestem na Lubelszczyźnie nie na Mazowszu.
Tomaszów Lubelski wydał mi się ładnym, zadbanym miastem. Oglądam piękny drewniany barokowy kościół i cerkiew. I jem obiad, na który "wcale" nie muszę czekać. Zamawiam w barze obiad i pytam, ile będę na niego czekać a pani za ladą, z miną tej z "Misia" co dokręcała miski do stolików burknęła "wcale" i pakuje mi na talerz co zamowiłam. Brakuje mi tylko "perosze..". Jak w " Misiu".
Czas najwyższy jechać do Zwierzyńca, tam mam kolejny nocleg. Prostą drogą z Zamościa do Zwierzyńca mialabym coś koło 30 km, ale ja tam jadę dookoła świata. Wybrałam taką drogę naokoło, bo chciałam zobaczyć słynne szumy, czyli wodospady na Tanwi. Widziałam tylko jeden, malutki. Żeby przejść ścieżkę nad rzeką i zobaczyć więcej musiałbym zostawić gdzieś rower.
W miejscowości Susiec moje drogi znów krzyżują się że szlakiem Green Velo.Pomarańczowe znaczki prowadzą mnie do Józefowa i poprowadziłyby aż do Zwierzyńca, ale wybieram krótszą drogę przez piękne lite lasy Roztoczańskiego Parku Narodowego.
Czas mnie goni...Zrobiło się późno...
Cały ten dzień mam poczucie, że ledwie muskam miejsca przez, które jadę, że wciąż coś omijam, z czegoś rezygnuję, jadę za szybko. Tam jest tyle do zobaczenia...ale to na inną wyprawę, bardziej stacjonarną, taką na poznanie małego kawałka ziemi, nie na zjeżdżenie setek kilometrów dróg.
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, pieter, Pietrek, sldtwa, Krzyś, ŁOBUZIA, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/13 10:06 #28981

  • wojtino
  • wojtino Avatar
  • Wylogowany
  • Stały Bywalec
  • Posty: 489
  • Otrzymane podziękowania: 353
  • Oklaski: 3
Marysia Jesteś Wielka, masz moje uznanie i podziw. Jak czytam Twoje barwne relacje z wyprawy to czuję się jakbym tam był, jakbym to ja przeżywał te rozterki, wątpliwości, zmienne nastroje itd. Ze mną jest tak samo na samotnych wyprawach ale chyba nie mam tyle determinacji, tyle zaparcia w dążeniu do celu, szybciej się wycofuję.
Brawo Marysia naprawdę Jesteś niezwykła. :ok:

P.S.

Ciekawy jestem jakie wrażenie na Tobie zrobi Zamość, perła renesansu polskiego. :)
Za tę wiadomość podziękował(a): Marysia O.

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/13 09:50 #28980

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień ósmy - 12 lipca 2016 - ODPOCZYWANIE W ZAMOŚCIU

Ośrodek Duet w słoneczny poranek rozczarowywał nieco mniej niż nocą. Przeżyję tu ten dzień, zwłaszcza że będzie on zajęty i nie będę miała czasu zastanawiać się nad peerelowską urodą miejsca, które sobie wybrałam na odpoczywanie w Zamościu.
Dzień mam zajęty , bo trzeba zrobić pranie a najpierw zorganizować jakąś miskę i kupić proszek (pranie jest absolutnym priorytetem, bo nie został mi już żaden czysty ciuch), trzeba odezwać się do rodziny, czyli trochę podzwonić, trzeba zwiedzić miasto, bo jestem przecież w Zamościu, tym słynnym Zamościu, trzeba zjeść wreszcie jakiś normalny obiad. No i trzeba zająć się rowerem, bo te trzaski z napędu są niepokojące.
Z praniem poszło gładko, dostałam miskę na recepcji, po proszek skoczyłam do kiosku. Rodzinę obdzwonię wieczorem, zwiedzanie popołudniu, zwiedzanie połączone z obiadem gdzieś na Starówce.
Rower... Gdzie się z nim udać....Internet sugeruje, że do serwisu rowerowego (i narciarskiego) "Ale jazda" na ulicy Kardynała Stefana Wyszyńskiego. To samo sugeruje pan z recepcji. Najlepszy punkt naprawy rowerów w mieście. Zdecydowanie to potwierdzam, choć nie mogę go oczywiście porównać z innymi. W "Ale jazda" zostałam potraktowana poważnie, fachowo i miło. Wymieniono mi pedały będące na granicy rozsypania się, miły Pan podokręcał luzy, które dało się dokręcić, ocenił stan napędu....wiem, że nie jest bardzo dobry.... pogadaliśmy o moim jeżdżeniu i jeżdżeniu rowerem w ogóle. Za robotę nie wzięli nic, zapłaciłam tylko za pedały a na rower dostałam fajną naklejkę z logo serwisu. Więc na problemy z rowerem, czy na mały przegląd w długiej trasie w Zamościu polecam "Ale jazdę".
Zwiedzanie....co można zobaczyć w Zamościu powie Internet i każdy przewodnik turystyczny. Starówka z przepięknym ratuszem robi duże wrażenie, włóczę się po uliczkach Starówki, wchodzę do katedry, we wszystkich ogródkach przy restauracjach, kawiarniach mnóstwo ludzi...leniwe popołudnie z renesansem na dotyk.
Podczas tych moich wypraw rowerowych spotykam ludzi, z którymi los łączy mnie tylko raz, na chwilę. Czasem takie spotkania zostają na długo w pamięci, nie wiadomo o dlaczego, czasem znikają niemal natychmiast. Ładnie o takich spotkaniach pisał Z. Herbert w "Modlitwie Pana Cogito -Podróżnika"....
Spotkania....
Pani z kiosku w Zamościu.... dała mi za darmo sznurek do rozwieszenia prania...może dlatego, że ja i mój rower poruszyły w niej jakąś strunę tęsknot..."Wie pani, lubię jeździć rowerem, często jeżdżę za miasto a czasem myślę, że chciałabym wsiąść na rower i pojechać gdzieś daleko..."
Pan na cmentarzu prawosławnym spotkany gdzieś na trasie w siódmym dniu...Nieco śpiewną tutejszą mową mówi: "Pani wejdzie, zobaczy, o tu pomnik..." Cmentarz zarośnięty zielskiem po pas, wśród zielska trochę zniszczonych nagrobków i ten Pan. Coś tam grabił, sprzątał? "A Pan tu sprząta?" -pytam. "Jawor upadł. Ksiądz proboszcz kazał wziąć i trzeba posprzątać" Teraz dopiero widzę korzeń zwalonego drzewa, trociny. Jawor upadł.
Jutro jadę dalej...Jestem ciekawa i drogi i ludzi, których na niej spotkam.

A moje włóczenie się po Zamościu wyglądało tak: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/764211458
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, pieter, sldtwa, Krzyś, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/12 22:44 #28979

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień siódmy - 11 lipca 2016 - POŻEGNANIE Z BUGIEM I NA ZAMOŚĆ

Pan Bóg to jednak dobrze pomyślał... Pracuj człowieku sześć dni a siódmego odpoczywaj. Ale ja chciałam być mądrzejsza od Pana Boga, więc wymyśliłam sobie, że odoczywać będę dnia ósmego.
Dlatego pewnie ten siódmy dzień był taki ciężki. Dostałam nieźle w... kość, bo upał, bo wiatr jakby nie jechać zawsze w gębę, bo drogi dziurawe i pod górę. Do tego w rowerze coś strzela w napędzie....rozwali się czy się nie rozwali....
Ruszam z Teptiuków pod Hrubieszowem około 10. Żar leje się z nieba, nie lubię upałów. W upały zajmuję się głównie umieraniem z upału. Choć kilka lat temu odkryłam, że upał można przetrwać na rowerze. Było to dla mnie odkrycie zaskakujące, bo wydawało mi się, że kiedy termometry pokazują ponad 30 stopni nie będę w stanie ujechać nawet kilometra. Ale da się ujechać nawet dużo więcej . I pęd powietrza owiewa...rower to niezły sposób na upał.
Nie zastanawiałam się wczoraj czy jechać w upał czy nie, bo przecież jechać trzeba, następny nocleg a nawet dwa noclegi mam w Zamościu.
Do Zamościa z Hrubieszowa jest około 60 km najkrótszą drogą. Nie wybieram najkrótszej drogi, bo przecież wciąż jeszcze mogę jechać z Bugiem.
Na mojej trasie najpierw Hrubieszów, w którym zobaczyłam przede wszystkim wielką bylejakość i ...mnóstwo miejsc, gdzie można zjeść lody. Gdzie nie spojrzę tam widzę wielki napis Lody. Ta bylejakość objawiła mi się przede wszystkim w niemożliwie krzywych i dziurawych chodnikach. Rozumiem, że stare chodniki to dziurawe krzywe płyty albo dziurawy połatany asfalt, ale nie rozumiem czemu nowe chodniki są ułożone tak byle jak...
Hrubieszów, miasto, które kojarzy mi się z jakimś serialem (Plebania?), w którym wciąż ktoś jechał do Hrubieszowa, ma pewnie wiele uroku, ale nie zobaczyłam go w ten upalny lipcowy dzień. Lody, które kupiłam w jednym z licznych punktów sprzedaży lodów nie miały smaku. Kupiłam dwie gałki w różnych smakach, ale te smaki różniły się tylko kolorem. Więc zjadłam lody o smaku żółtym i różowym, pogadałam chwilę z właścicielem lodziarni o tym skąd, dokąd jadę i opuszczam Hrubieszów z poczuciem, że trzeba tu kiedyś wrócić, żeby odkryć nieoczywiste piękno tego miasta. Bo na pewno takie jest.....
Żar leje się z nieba, mocno wieje gorący wiatr, pcham się pod górę i pod ten męczący wiatr....i myślę....no przecież do cholery w taki dzień lepiej byłoby zażywać ożywczej kąpieli w jakimś ślicznym jeziorze w moich rodzinnych stronach albo siedzieć pod parasolem ze szklanką zimnego piwa (lub coli)....Te sakwy to chyba mi ktoś wypchał kamieniami....
Przez Gródek, Czumów drogą biegnącą bliziutko granicy i Bugu docieram do wsi Ślipcze. Tam jest takie miejsce, gdzie drogą dotyka granicy i rzeki. Zatrzymuję się na chwilę. Trzeba się z Bugiem, który wyznaczał mi drogę tyle dni jakoś pożegnać...
Ale prawdziwe pożegnanie odbyło się trochę dalej. W Wołynce polną drogą przez łąki docieram nad sam brzeg Bugu i ledwie widocznym przejściem przez gęste zarośla idę na skraj skarpy. W dole rzeka w całej swej cudownej dzikiej krasie. Mam widok, który wynagradza jakiś niedosyt, bo jadę z Bugiem, ale rzadko rzekę widzę. Dalej kilometr, może więcej idę ścieżką tuż przy Bugu. Idę granicą, mijam polskie słupy graniczne, na drugim brzegu rzeki widzę żółto - niebieskie słupy ukraińskie. To przejście i pchanie ciężkiego roweru ścieżką na pewno nie rowerową kosztowało mnie tyle energii, że na szosę wracam pół żywa... Siódmy dzień trzeba było odpoczywać....
Ale trzeba jechać żeby odpocząć ósmego dnia. Tak to sobie wymyśliłam wbrew boskiej logice, to teraz mam za swoje.
Jadę przez Kryłów (w którym się nie zatrzymuję, choć pewnie warto, bo są tam do obejrzenia ruiny zamku z XVI w), Prehoryle, do wsi Gołębie, gdzie Bug ostatecznie i nieodwołalnie Polskę opuszcza.....a właściwie gdzie do niej wpływa, przecież jadę pod prąd....
Tu jakaś nutka żalu... Jakiś etap tej podróży właśnie się kończy....i nagłe otrzeźwienie. Przecież jest już 16, mam na liczniku tylko 34 km, czyli przed sobą jeszcze jakieś 70- 80.
Trzeba jechać, trzeba jechać i usprawnić to jechanie, bo zdecydowanie za bardzo się guzdrałam na ostatnich kilometrach z Bugiem.
Na drodze do Dołhobyczowa niczego nie usprawniłam, wręcz przeciwnie, były to najtrudniejsze kilometry w całej tej wyprawie. Najtrudniejsze, najwolniejsze, z największym spadkiem motywacji i sił. Pod górę, pod gorący wiatr, i żar z nieba. Z wizją tych mokrych chłodnych przepysznych wiśni, które jadłam kilka dni temu, gdzieś przed Serpelicami....Ile bym dała za ich ożywczy chłód...
Dowlokłam się do Dołhobyczowa resztkami sił.... Muszę coś zjeść, chwilę odpocząć i dalej w drogę ...
W miejscowym barze zjadłam najgorszy bigos jaki w życiu jadłam. Z bardzo marnego menu wybrałam bigos, bo miał być najszybciej. Dostałam talerz suchej, bezsmakowej kapusty z kromką suchego chleba. Cała wilgoć z tej potrawy dawno wyparowała, bo pewnie nie wytrzymała dziesiątego odgrzewania.
Na nocleg w Zamościu dotarłam o 22:30. Z Dołhobyczowa pojechałam przez Mircze, Tyszowce, Komarów Osadę. Na szczęście upał odpuścił, zachmurzyło się, siły też jakoś wróciły. Może ten sianowaty suchy bigos miał jednak jakąś ukrytą moc... Krajobraz się zmienił, po lewej i po prawej stronie mam teraz szeroką otwartą przestrzeń. Ładne przedżniwne widoki, łany złotych zbóż. Przyzwyczaiłam się, że po mojej lewej stronie horyzont był zawsze zamknięty pasem drzew i zarośli za którymi płynęła rzeka. Ten pas był bliżej lub dalej, ale był. A tu nagle tyle przestrzeni...
I przyzwyczaiłam się, że jeśli trzeba iść za potrzebą, to bez trudu w odpowiednim momencie znajdę odpowiednie miejsce. Największyym dyskomfortem tak między 70 a 85 kilometrami był pełen pęcherz. I nic, żadnego lasu, lasku, krzaków. Wieś przy wsi, gospodarstwa przy gospodarstwach... W Komarowie w środku wsi widzę jakąś opuszczoną zarośniętą pokrzywami posesję. To nic, że środek wsi i pokrzywy po pas. Muszę i już. Taki atak komarów i wszelkiego gryzącego wściekle robactwa przeżyłam tylko raz, dwa lata temu w środku Puszczy Białowieskiej. Tam to było uzasadnione, puszcza, jakieś moczary, wilgoć....Ale w środku wsi? No chyba że ta wieś nazywa się Komarów. Już bardziej adekwatnie nie można było tej wsi nazwać.
W Zamościu w Carrefourze rzutem na taśmę, bo już wypraszali klientów, robię zakupy i jadę na nocleg....który mnie bardzo rozczarowuje...
Tak to jest jak chce się być mądrzejszym od Boga i na odpoczywanie wybiera się dzień ósmy, nie siódmy.

Mapka: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/763959391
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, Borci, pieter, sldtwa, Krzyś, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/11 11:09 #28955

  • sldtwa
  • sldtwa Avatar
  • Wylogowany
  • Rowerowy Zapaleniec
  • Posty: 771
  • Otrzymane podziękowania: 769
  • Oklaski: 22
Mówię Ci Maryś, że Ty książkę kiedyś napiszesz o tym swoim jeżdżeniu : :laugh:
Jeden egzemplarz masz już sprzedany :woohoo: Zapisuję się na subskrypcję... :ok:
"W życiu na przekór wszystkiemu, trzeba robić głupstwa i mieć kaprysy".

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/11 10:33 #28952

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień szósty - 10 lipca 2016 - Z BUGIEM DZIEŃ OSTATNI...

Patrzę na mapy...to będzie ostatni dzień cały z Bugiem. Jutro się z Bugiem pożegnam.
Patrzę na mapy a właściwie na papierową mapę województwa lubelskiego, którą wiozę ze sobą od początku wyprawy, a do której jeszcze nie zaglądałam. Korzystałam z map elektronicznych, ale dziś przeproszę się z mapą papierową. Będę jechać drogami, które są na tej mapie, nie będę szukać dróg przez łąki albo lasy a na tradycyjnej mapie mam przecież dokładnie zaznaczone, co w każdej z mijanych miejscowości mogę zobaczyć. Prawdę mówiąc liczyłam, że ciekawe mapy, takie z zaznaczonymi szlakami rowerowymi, dostanę we Włodawie, w Informacji Turystycznej, ale IT we Włodawie w soboty jest nieczynna. Miałam to szczęście, a raczej nieszczęście być w "mieście trzech kultur" w sobotę. Takie to miasto ta cała Włodawa...
Trasa na dziś łatwa i oczywista, bo biegnąca cały czas DW 816 wzdłuż Bugu i granicy z Ukrainą, więc wyruszam z Woli Uhruskiej późno, dopiero w południe, po mszy w miejscowym kościele. Do przejechania około 90 km, pogoda śliczna, po co się spieszyć.
Pierwszy przystanek na trasie robię w miejscowości Hniszów. Rośnie tam dąb Bolko, jeden z czterech najstarszych dębów w Polsce. Bolko, bo według legendy zatrzymał się pod tym dębem Bolesław Chrobry, kiedy wyprawiał się na Ruś Kijowską. Według specjalistów od wieku drzew dąb ma około 500 lat, więc Chrobry na pewno pod nim nie siedział, no może jako duch.
Mam ze starymi dębami (tymi naprawdę starymi, jakieś 100 czy 200 lat nie wchodzi w grę) taki układ, że jak potrzymam chwilę dłoń na ich chropowatej korze, to ... spełnią moje życzenia, pomogą w kłopotach...Nie wiem skąd to mam, taka bzdura, która czasem pomaga jak człowiekowi źle. Więc klepię te stare dęby a właściwie jeden dąb, czyli ponad czterystuletniego Cystersa w Rudach pod Gliwicami, bo do niego mam blisko. Klepnęłam Bolka z Hniszowa, tak po przyjacielsku, niczego mi w tę niedzielę raczej nie brakuje, i dalej w drogę.
Docieram do miejscowości Świerże.Tuż przed Świerżami jest takie miejsce, gdzie Bug pozwala się niemal dotknąć. Można stanąć na brzegu dość wysokiej skarpy i podziwiać rzekę. Choć jadę z Bugiem już piąty dzień to właściwie rzeki nie widzę. Ona zawsze jest, bliżej, dalej po mojej lewej stronie, ale jej nie widzę. Cieszę się rzeką, wreszcie mam ją tak blisko.
W Swierżach oglądam park, który został po istniejącym tam kiedyś pałacu, jadę piękną aleją grabową, podjeżdżam pod ciekawy neoromański kościół.
No i dalej w dół, na południe. Tuż przed Dorohuskiem, przed zjazdem do przejścia granicznego...nie wierzę własnym oczom... Biedronka! No nie mogłam sobie odmówić wejścia do Biedronki i kupna ulubionego ciastka z morelą oraz soku jabłkowego, choć kilka kilometrów wcześniej byłam w sklepie. Przy okazji zrobiłam też zakupy kolacyjno-śniadaniowe myśląc sobie przy tym, że robię błąd, bo będę teraz to wiozła 70 km. Jak się okazało to nie był błąd, tylko być może najlepsza decyzja dnia. W niedzielę w nielicznych sklepach, które miałam przed sobą chyba nie dostałabym żadnego pieczywa. A czynny sklep widziałam właściwie jeszcze tylko w Dubience, inne były już pozamykane kiedy do nich docierałam. Gdyby nie Biedronka na kolację miałabym tylko kilka herbatników.
Droga z Dorohuska do Dubienki ... Może ta droga zostanie ze mną na zawsze... Żeby sobie umilić jazdę postanowiłam posłuchać muzyki z zestawu, który przygotowalam na drogę. W zestawie moje ulubione polskie piosenki z lat sześćdziesiątych. Włączam odtwarzanie na chybił trafił.... Marek Grechuta "Świecie nasz"... Znana, wiele razy słuchana piosenka zabrzmiała mi dziś na tym kresowym szlaku tak, jak jeszcze nigdy. Od pierwszych dźwięków fletu mam gęsią skórkę..."Świecie nasz daj nam radość, której tak szukamy...daj pokonać każdy lęk...daj nam cień wysokich traw...daj zagubić się wśród drzew poszumu.."

Może ten czas, ta droga daleko, gdzieś tam pod Dubienką nad Bugiem, to wzruszenie wywołane piosenką, którą usłyszałam zupełnie inaczej, ciepło promieni słońca, błękitne niebo pełne cudnych białych obłoków.... może to będę miała pod powiekami kiedy zamknę je ostatni raz....
Do Dubienki wyjeżdżam trochę nieprztomna z powodu niespodziewanych nagłych wzruszeń...To też ten rower, to moje samotne jeżdżenie...
Jestem w Dubience, sennej, pustej.. Jakieś życie toczy się jedynie pod sklepem. Na rynku na postumencie czołg, upamiętniający przekroczenie Bugu przez Kościuszkowców w lipcu 1944. Podjeżdżam pod ładną cerkiew i kościół. Za Dubienką jest małe jeziorko z miejscem do kąpieli. Mam ochotę wykąpać się, ale tyle z tym zachodu....Trzeba by było się gdzieś przebrać...Nie, za dużo z tym zachodu.
Jadę dalej. Z piosenką w uszach, ale wzruszeń mam dość, więc z mojego zestawu wybieram piosenki energetyzujące, z których największego paweru daje "Powiedz stary gdzieś ty był" Klenczona.

Jadę tańcząc na rowerze , tzn. kiwam głową, wybijam rytm dłońmi...nogi w tym tańcu niestety nie mogą wziąć udziału, trzeba kręcić, ale kręcę szybciej. No i głośno sobie śpiewam..."Ogarnęła mnie rowerowa euforia" - cytuję Dankę :) To zalety samotnego jeżdżenia - wszystko mogę, nikt nie patrzy...Na razie do ludzi za bardzo nie tęsknię.
Sama nie wiem kiedy przejechałam drogę do Horodła.
Horodło, miejsce podpisania ważnej unii między Polską i Litwą w 1413. z Litwą byliśmy już w unii od ponad dwudziestu lat (unia w Krewie), ale pomyślano, że skoro nam we współpracy z Litwą tak dobrze poszło z tymi Krzyżakami pod Grunwaldem, to warto współpracę potwierdzić, zacieśnić i pogłębić. Znalazłam się w miejscu podpisania stosownego dokumentu. Horodło nie wyrosło na znaczące miasto choć się chyba na takie przed wiekami zapowiadało. Dziura na końcu świata. Podjechalam pod kopiec usypany jeszcze w XIX wieku upamiętniający podpisanie unii horodelskiej. Z kopca roztaczał się śliczny widok na okolicę. Świat w ciepłych kolorach późnego słonecznego lipcowego popołudnia wyglądał jak namalowany pędzlem najlepszego pejzażysty.
A z Horodła przez Zosin, naszą najbardziej na wschód wysunietą miejscowość, jadę prosto do Teptików na nocleg.No, może nie tak całkiem prosto, bo bocznymi drogami, czasem polnymi, żeby uniknąć ile się da krajowej 74.
A jutro...Z Bugiem tylko kawałek a dalej.... a dalej choćby i mimo Buga...Bugu...:)

I na koniec mapka: www.endomondo.com/users/10074881/workouts/763060116
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, Bartek, pieter, sldtwa, Krzyś, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/10 10:06 #28925

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień piąty - 9 lipca 2016 - NA BUGU WE WŁODAWIE...
Deszcz. Pada deszcz, ale pakuję się sprawnie, żegnam się z miłą gospodynią, która do wczorajszej kolacji przyniosła mi pyszne ogórki małosolne własnej roboty i ruszam. Niebo równo zasnute chmurami, pada i będzie padać, prognozy na dziś są deszczowe. Opóźnienie wyjazdu nic nie da. Tego deszczu nie przeczekam. W tym deszczu trzeba jechać.
Wyjeżdżam ze Sławatycz i zaraz wpadam w objęcia Green Velo. A jednak wytyczenie tej trasy to nie tylko postawienie pomarańczowych tabliczek. Aż do Włodawy jadę asfaltową drogą tylko dla rowerów, oddzieloną od DW 816 barierkami. Około 20 km drogi pobudowanej dla Green Velo. Przy trasie MOR-y, czyli miejsca obsługi rowerów, gdzie można odpocząć przy stolikach pod dachem, skorzystać z "toytojki" albo wdrapać się na wieżę widokową. Uwaga na te wieże. Mają strasznie niewygodne schody, na których zwłaszcza przy schodzeniu łatwo zrobić sobie krzywdę i zakończyć rowerową przygodę z powodu np. złamania nogi.
Więc jadę sobie Green Velo, bezpiecznie, łatwo, deszcz pada...i się nudzę. Jest bezpiecznie, ale tak jakoś mało ciekawie. Bo to główna droga, a te niestety są na ogół nudne, nawet jeśli biegną przez nienudne tereny.
Chyba trochę z nudów bardziej niż na to, co dalej od drogi zaczęłam zwracać uwagę na to, co tuż przy drodze. A tuż przy drodze zachwycało bogactwo roślin ruderalnych.
Kiedyś, któregoś lata przed laty, zachciało mi się poznać nazwy tych wszystkich roślin rosnących na poboczach dróg, przy torach kolejowych i między nimi, między płytami chodnika, na śmietniskach, wszędzie tam gdzie roślinom trudno jest żyć, bo przeszkadza im człowiek, palące słońce, marne podłoże. Teraz, jadąc sobie rowerem i troszkę się nudząc robię sobie test z wiedzy na temat roślin ruderalnych. Dziewanna, dzwonki, krwawnik, bodziszki....A deszcz pada i pada.
Do Włodawy droga prosta....ale dość mam tej prostej drogi. Zjeżdżam do Stawek, wsi, której właściwie nie widać z drogi, bo wtopiła się w nadbużańską skarpę. We wsi dużo starych chałup, mnóstwo krzyży, bocianie gniazda. W Stawkach można się podobno zakochać. Na pewno tak, to śliczna wieś z klimatem, który powoli znika, ale mnie ze Stawek szybko wygania deszcz. Już nie deszcz a ulewa. Zaraz za Stawkami są Różanki, mijam ruiny pięknego pałacu i wracam na główną drogę.
Do Włodawy docieram w ulewnym deszczu, ale kiedy tylko znalazłam się w mieście przestało padać. Pogoda była łaskawa i pozwoliła mi powłóczyć się trochę po tym ciekawym i ważnym dla mnie mieście, mieście mojego dzieciństwa...choć nigdy, ani w dzieciństwie, ani później tam nie byłam :) .
"Na Bugu we Włodawie.... przybyło 5....Na Sanie w Przemyślu.... ubyło 2...Na Narwi w Ostrołęce....na Odrze w Raciborzu-Miedoni....Na Wiśle w Zawichoście..." ...nadaje się jeszcze komunikat o stanie wód głównych rzek Polski w południe w radiowej jedynce? Nie wiem. Ale nadawało się kiedy byłam dziewczynką. Tuż przed dwunastą mój ojciec przychodził na obiad. Włączał radio, siadał do stołu, mama stawiała na stole talerze z gorącym posiłkiem..." Na "Bugu we Włodawie.... " brzmiało trochę jak jakaś magiczna formuła, która trzeba wypowiedzieć, by można było zacząć jeść. Gdzie ten Bug, gdzie ta Włodawa nie miałam żadnego pojęcia, ale tym sposobem Włodawa stała się miastem mojego dzieciństwa.
Włodawa - miasto trzech kultur. Widziałam cerkiew, przepiękny, imponujący barokowy kościół pod rzadkim wezwaniem św. Ludwika i synagogę, a nawet dwie synagogi Małą i Wielką oraz dom kahalny. Jestem już przecież w nieistniejącej krainie chasydów. Ślady żydowskich mieszkańców tych ziem będą mi jeszcze często towarzyszyć. Włodawa wydała mi się taka jakaś zapyziała i zaniedbana, choć z ogromnym bogactwem ślicznej starej architektury. No i jakoś nie udało mi się w tym mieście nic zjeść, a planowałam tam obiad. Pytam panią na ulicy o jakąś restaurację, pizzerie, bar...Owszem, były, ale w Venus miało być wesele, a ponieważ nie byłam na nie zaproszona Venus była nie dla mnie, pizzeria nieczynna, chyba od dawna. Został jeszcze Czar Polesia. Ale gdzie tam ja do Czaru Polesia, najlepszej restauracji w mieście, mokra, brudna i chyba nie pachnąca ładnie , bo niestety jadę dziś w ciuchach z wczoraj (zabrałam cztery koszulki z krótkim rękawem i trzy bez rękawów, na te na ramiączkach nie było jeszcze pogody, pranie będę mogła zrobić dopiero w poniedziałek). Gdyby jeszcze ten Czar Polesia miał jakieś stoliki na zewnątrz, ale takich nie widziałam. Nie to nie, napiję się kawy i zjem gofra z bitą śmietaną i jagodami. Gofra dostałam, kawy nie. Automat się zepsuł. Takie to miasto...
Ślady żydowskich mieszkańców tych ziem i nie tylko tych ziem...
Jadę do Sobiboru i choć nie ma tam obozowych baraków i krematoriów to miejsce po byłym obozie zagłady robi na mnie ogromne wrażenie. Czytam tablice opowiadające o historii tego miejsca, historii obozu, oglądam zdjęcia....i wydaje mi się, że słyszę krzyki mordowanyh ludzi, że one gdzieś zastygły w powietrzu...
Z Sobiboru trochę klucząc, bo pomyliłam leśne drogi a mapy w urządzeniach mobilnych przestały mi pokazywać gdzie jestem (endo przestało rysować trasę...chyba był tam jakiś problem z GPS) dotarłam do Woli Uhruskiej. Koniec trasy na dziś. Dobrze, że trochę krótszej, bo choć od Włodawy już nie moczył mnie deszcz a pod wieczór nawet się wypogodziło i wyszło słońce chciałam jednak jak najszybciej zdjąć z nóg mokre sandały.
Wola Uhruska wydała mi się miłym miejscem, może dlatego, że ładnie świeciło słońce a może dlatego, że w remizie w Bytyniu (miejscowości graniczącej z Wolą Uhruską, choć dla mnie to jeden czort, chyba tylko miejscowi wiedzą która chałupa to jeszcze Bytyń a która to już Wola) trwała zabawa. Zespół z liderem śpiewającym z manierą śpiewaka z warszawskiej kapeli podwórkowej przywitał mnie pieśnią "Niech żyje wolność, wolność i swoboda..." I zabawa i dziewczyna młoda oczywiście też. Pieśń się niosła szeroko po Bytyniu, po Woli Uhruskiej a pewnie i dalej, aż za Bug, na Ukrainę.
Więc niech żyje wolność, wolność i swoboda...rowerowa. Nocą odpocznę, jutro jadę dalej.

Jeszcze tylko mapka i wio! www.endomondo.com/users/10074881/workouts/762571916
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, Bartek, pieter, sldtwa, Krzyś, ŁOBUZIA, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/09 09:19 #28910

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień czwarty - 8 lipca 2016 - GREEN VELO
Nie szukałam szlaku Green Velo.
Green Velo znalazło mnie i większość dzisiejszej trasy pokonałam podążając za pomarańczowymi tabliczkami oznaczającymi szlak. Były więc wyłączenie asfalty i to w dużej części wojewódzkie. Polną drogą przejechałam może z kilometr, nie więcej. Ale po wczorajszych doświadczeniach z grzęźnięciem w mokrych piachach, po porannym czyszczeniu napędu z kilograma piasku wcale nie szukałam innych dróg. Nawet jeśli była alternatywa terenowa wybierałam wygodne Green Velo. O dziwo, jadąc wiele kilometrów DW 698 i 816 nie spotkałam żadnej ciężarówki a ruch osobówek był nienachalny.
Green Velo spotkało mnie w Janowie Podlaskim. Do Janowa z Serpelic dotarłam urokliwą drogą biegnącą przez Park Krajobrazowy Podlaski Przełom Bugu. Minęłam miejscowości Borsuki, Gnojno, Stary Bubel...ach te ciekawe nazwy... można by dorzucić sporo do galerii "Miejscowości o ciekawych nazwach", ale przecież nie mogę zatrzymywać się przy co trzeciej tablicy z nazwą wsi.
Za Borsukami pokonuję pierwszy poważny podjazd podczas tej wyprawy, który wybił mi z głowy pomysł jechania dziś w gatkach bez wkładki. Jak tylko wdrapałam się na górę nie szukając ustronnego miejsca, bo rzadko kiedy pojawiał się na szosie jakiś pojazd, zmieniłam zwykłe spodenki na takie z pieluchą. Co za ulga dla mojego już trochę zmęczonego tyłka!
Płaskie Mazowsze skończyło się wczoraj tak koło południa, już wczoraj były podjazdy, krajobraz się pofalował, ale ta "zaborsukowa" górka była dla mnie jakaś wyjątkowo ciężka.
Janów Podlaski, słynna stadnina...do której jednak musiałbym kawałek podjechać, bo nie znajduje się przy rynku miasteczka. Nie jadę, choć taka słynna ta stadnina. Przecież koń jaki jest każdy widzi.
Janów Podlaski to pierwsza większa cywilizacja od Wyszkowa, do którego nie wyjechałam, a tylko go musnęłam, więc właściwie to pierwsza większa cywilizacja na mojej trasie od samej stolicy. Na tyle rozwinięta, że był w niej sklep z obuwiem a w sklepie...wiadomo co! Kupuję upragnione klapki.
Na trasie Green Velo biegnącej DW 698 poczułam się członkiem Wielkiej Rowerowej Rodziny. Rowerzystów było dużo i jak to jest w zwyczaju wśród ludzi będących w drodze i zajmujących się tym samym wciąż ktoś mnie pozdrawiał i wciąż kogoś ja pozdrawiałam. Czasem ktoś krzyknął, że życzy wiatru w plecy.
Samotnych rowerzystek nie spotkałam. Każda spotkana miała męską obstawę. Ale najciekawsze spotkanie tego dnia miało miejsce jeszcze przed Janowem. Ja pcham się pod lekką górkę a z górki leci jakiś rowerzysta. Zatrzymuje się. "Chłopy jeżdżą samotnie, ale baby..." "Baby też" - odpowiadam. To był Mirek....znowu Mirek?...z Rudy Śląskiej. Jechał do Suwałk szlakiem sanktuariów. Fajny wesoły facet z zawodu górnik, który jeździ rowerem, bo potrzebuje przestrzeni i nieba nad głową po siedzeniu pod ziemią. Pogadaliśmy chwilę o tym skąd, dokąd i którędy po czym klepnął mnie w ramię i mówi "lecimy". I polecieliśmy. Ja do Sławatycz, on do Ciechanowca.
Do Sławatycz dałam się prowadzić pomarańczowym tabliczkom Green Velo przez Pratulin, w którym odwiedziłam cmentarz męczenników podlaskich, czyli zamordowanych przez carskich oprawców unitów, przez Terespol, w którym zjadłam pożywny makaronowy obiad, bo już wyraźnie zaczęło mi brakować węglowodanów, przez Kodeń, w którym zatrzymałam się na trochę w przepięknym sanktuarium z obrazem Matki Boskiej skradzionym z Rzymu w XVII wieku przez Michała Sapiehę ( to naprawdę ciekawa warta zgłębienia historia).
Z głównej drogi i ze szlaku Green Velo zjechałam do Jabłecznej, bo choć było już dość późno nie mogłam nie zobaczyć tamtejszego monasteru, jednego z trzech istniejących w Polsce klasztorów prawosławnych. Miły mnich proponował mi dokładniejsze zwiedzenie monasteru, ale słońce już zaszło, czas najwyższy dotrzeć na nocleg w Sławatyczach.

Jestem w Sławatyczach około 21. Szybko znajduję miejsce noclegu, ale pytam jeszcze miejscowych o czynny sklep, bo nie zrobiłam wcześniej zakupów na kolację i śniadanie. Oczywiście taki był i jak mnie uprzejmie poinformował jeden z miejscowych "wszystko tam mają, piwo i wino też". No skoro mają nawet piwo....Mam dziś wielką ochotę na piwo. Kupię sobie piwo.
Kilkadziesiąt kilometrów słynnego Green Velo trochę mnie zdziwiło. Wystarczyło postawić tabliczki przy drogach, które istnieją od dawna i jest szlak....No ale zrobiono też miejsca postoju dla rowerzystów , mijałam takie. ..
Chyba jednak za mało tego szlaku przejechałam, żeby go oceniać. Popularność szlaku jest duża, widać to, ale kiedy szlak poleciał przez totalne zadupia i prawie bezludzia, to sakwiarzy nie spotkałam. Spotykałam za to rowerzystów miejscowych, którzy posuwali się niespiesznie na swoich zrujnowanych maszynach z charakterystycznym dźwiękiem zgrzyt zgrzyt, zgrzyt a zamiast sakw wieźli na przykład wielką butlę gazową przytroczoną do kierownicy. To jest dopiero wyższa szkoła jazdy. Mnie przeszkadza reklamówka z niewielkimi zakupami zawieszona na kierownicy...
Dobrze, że nie zostałam dziś Telimeną... Kiedy pęcherz domaga się swego choćby sytuacja była naprawdę podbramkowa kobiety, nie kucajcie jednak obok mrowiska, nad mrówczymi ścieżkami. Mrówki to strasznie wkurza a kiedy te wkurzone mrówki są wielkości much...Nim się kucnie trzeba spojrzeć gdzie się kuca. Na szczęście nie zostałam Telimeną a ugryzła mnie tylko jedna.

Mapka:
www.endomondo.com/users/10074881/workouts/761798211
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, Davis, pieter, sldtwa, Krzyś, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/08 10:46 #28895

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień trzeci - 7 lipca 2016 O DOBRA RZEKO, O MĄDRA WODO...
Wciąż mi się w myślach nuci piosenka Wolnej Grupy Bukowina...."O dobra rzeko, o mądra wodo, wiedziałaś gdzie stopy znużone prowadzić gdy sił już było brak...". Czasem nie nuci mi się w myślach, czasem śpiewa mi się głośno. Raz, że jak jadę sama tym rowerem i nie przejeżdżam akurat przez siedziby ludzkie nikt mojego śpiewania na szczęście nie słyszy, dwa, żeby nie zapomnieć "języka w gębie", bo niewiele mam okazji, żeby go używać.

Dobra rzeka Bug prowadzi mnie dalej na wschód. Mądra woda....W trzecim dniu mojej wyprawy to chyba chodziło o mądrość wody lejącej się z nieba... Rzeczywiście, kiedy przestałam przeczekiwać kolejne ulewy w budkach na przystankach autobusowych i poddałam się wodzie lejącej się z nieba, czyli dałam się zlać, odzyskałam spokój wewnętrzny, radość z jazdy, poczucie absolutnej wolności, bo przecież wszystko mogę !
Jechać rowerem przed siebie w ulewnym deszczu też mogę. Ale ta mądrość spłynęła na mnie dopiero gdzieś tak około 16.
Deszcz walił w szyby całą noc, ale rano kiedy wstałam nie padało a w chmurach pojawiły się liczne błękitne dziury. Moja agroturystyka na końcu świata, gdzie już nie ma nic wokół, tylko deszcz, ciemność i paskudny wiatr w świetle dnia okazała się śliczna i uroczo położona nad małym jeziorkiem. Aż żal było odjeżdżać...
Ruszam jednak dalej. Następny nocleg za 100 km w Serpelicach, tam gdzie Bug ma swój przepiękny przełom. Ruszam w słońcu, na niebie koncert niesamowitych chmur i....po dwóch kilometrach przeczekuję pierwszy deszcz. Mija szybko.
Mój gospodarz z agroturystyki proponował mi jazdę żwirową drogą tuż przy Bugu, na którą mogłam wjechać od razu jak tylko ruszałam, ale nie dałam się namówić. Wybieram asfalty. Na tutejszych żwirowych drogach grzeznę w piachu i muszę pchać ciężki rower...Nie, wolę asfalty....z których jednak szybko zjeżdżam, bo chęć nacieszenia się odludziem i przyrodą zwyciężyła. Jadę polną, ale twardą, dla roweru przyjazną drogą przez przepiękne nadbużańskie łąki. Czasem ta droga jest ledwie widocznym cieniem drogi, ale jedzie się dobrze. Łąki zachwycają fioletową poświatą kwitnących kwiatków, na niebie fantazyjne chmury....tak mógłby wyglądać raj...To jest raj!
Droga przez rajskie łąki doprowadziła mnie do żwirówki blisko rzeki a kiedy się nią nacieszylam i zmęczyłam wróciłam na asfalty. I pewnie szybko pokonałabym trasę do Serpelic jadjąc przez urocze wsie, wśród pól, przez lasy gdyby nie pogoda.
Koło południa w jednej z mijanych miejscowości weszłam do sklepu po drobne zakupy i usłyszałam: pani się schowa, zaraz lunie. Rzeczywiście, lunęło. Oczywiście widziałam wielką burzową chmurę i bez rady życzliwego pana poszukałabym schronienia przed burzą. Schowałam się na przystanku autobusowym i spędziłam tam z godzinę. Burza z piorunami przeszła, ale ruszałam w lekkim deszczu, bo ile można siedzieć na przystanku... Już mi się powieki zaczęły kleić...Zaraz zasnę....
Okazało się, że pisane mi było spędzenie w budkach na przystankach jeszcze wiele czasu, a właściwie mogłabym w którymś zostać na długie godziny. Rozpadało się na dobre. Jednak w końcu na szczęście spłynęła na mnie "mądrość wody": jedź, daj się zlać i już żaden deszcz nie będzie ci przeszkadzać. Kurtka przeciwdeszczowa nie chroni mnie idealnie, ale na tyle dobrze, że nie przemakam do suchej nitki od pasa w górę. Od pasa w dół nic mnie nie chroni. Woda chlupie w sandałach....moim jedynym obuwiu...Mimo wszystko cieszę się jazdą, tą wodą lejącą się z nieba... Zwariowałam? Już w trzecim dniu samotnego włócznia się po drogach między Bugiem a Wisłą?
Przestało lać koło 18. Świat roztoczył uroki swe podeszczowe, uniosły się delikatne mgły, cudne podlaskie krajobrazy czarują.... Przede mną jeszcze ponad 30 km drogi. Zdziwiło mnie, że w okolicach przez które jadę jest tyle sadów. Sady gdzieś tam nad Bugiem? W sadach wiśniowych gałęzie drzew ciężkie od owoców... kuszą.... Zatrzymuję się, drzewka wiśniowe zwieszają gałązki za płot...jak nie skorzystać...Nigdy w życiu nie jadłam tak dobrych wiśni, w sam raz słodkich, w sam raz cierpkich, owoce są mokre od deszczu. .. rajskie wiśnie. Coś dużo raju w ten deszczowy dzień....
Do Serpelic dotarłam około 21. Na ostatnich kilometrach już mocno dawały mi się we znaki przemoczenie, chłód, lodowate stopy w mokrych sandałach. Ach... założyć suche skarpetki i... moje różowe klapki, które zostały w domu... Nie pomyślałabym nigdy, że biedronkowe klapki za parę złotych mogą być takim obiektem pożądania a chęć ich posiadania będzie tak silna, że dla nich gotowa byłabym zrezygnować z paru innych rzeczy...Swoją drogą przez dwieście kilometrów nie było ani jednego miejsca gdzie mogłabym nabyć zwykłe plastikowe klapki...Oto obraz świata przez który jadę.
Dobry dzień mimo niedobrej pogody. Żałuję tylko tego, że niepogoda nie pozwoliła mi zjechać do Burzysk na prom i wpaść na trochę do uroczego Drohiczyna po drugiej stronie Bugu.
Budki autobusowe zabrały mi ponad dwie godziny. Z Burzysk widać przepiękną panoramę Drohiczyna, chciałam zrobić trochę zdjęć. Mijałam po drodze drogowskaz Burzyska 6 km... Kusił... Było jednak za późno na Burzyska i Drohiczyn.

Mapka i fotki:

www.endomondo.com/users/10074881/workouts/761129424
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, pieter, sldtwa, Krzyś, ŁOBUZIA, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/07 20:43 #28889

  • Bartek
  • Bartek Avatar
  • Wylogowany
  • Roweromaniak
  • Amor patriae nostra lex
  • Posty: 1251
  • Otrzymane podziękowania: 1722
  • Oklaski: 28
Nie chce krakać ale prognozy pogodowe na kilka dni do przodu obiecują jedynie to samo co ostatnio - czyli 20 w cieniu,nieco kropidła i zmienne wiatrzyska które czasem pomogą a czasem zamordują człowieka ;) Trzeba było z Mirkiem bułkę w intencji pogody zrobić - chłopek by już z ławki nie wstał i miałabyś spokój :P
Wiatru w plecy Marysiu i pięknych widoków - ja zawsze lubię poczytać o Twoich przygodach bo to taki swoistego rodzaju przewodnik turystyczny dla mnie jak już trafię w te tereny :)
Amor patriae nostra lex
Za tę wiadomość podziękował(a): Marysia O.

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/07 17:25 #28886

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień drugi - 6 lipca 1916 - NO TO Z BUGIEM
Ruszam na wschód i trzymam się Bugu. Nocleg za sto kilometrów z małym ogonkiem. Trzymanie się Bugu nie do do końca wyszło, ale tak to jest kiedy nie jedzie się z wolną głową, bo siedzą w niej jeszcze sprawy, które powinny zostać daleko za mną. Przecież też po to jest to moje letnie jeżdżenie rowerem po Polsce - odpocząć od spraw dnia codziennego...

Początek dnia nie zapowiadał, że będzie ciężko...
Ruszam radośnie, pogoda całkiem dobra, przestało padać (nocą lało, deszcz stukał w okienne parapety), cykoria podróżnik prezentuje swoje rozwinięte niebieskie kwiatki, co znaczy, że na razie nie będzie padać.
Sprawnie docieram w miejsce, które chciałam zobaczyć.
Tam gdzie Bug, moja ukochana rzeka, łączy się z Narwią, tam być... Byłam.
Co prawda odwieczny problem geografów, czyli czy Bug wpada do Narwi, czy Narew do Bugu został ostatecznie rozwiązany na początku lat 60 XX wieku a stosowne rozporządzenie podpisał ówczesny Prezes Rady Ministrów J. Cyrankiewicz , to czy aby na pewno Bug wpada do Narwi....? Szerokie rozlewisko, które tworzą obie połączone już rzeki mnie laikowi niewiele powiedziało.
Ale geografowie rozstrzygnęli- Bug wpada do Narwi i jest jej dopływem. Niech im będzie.
Postałam chwilę na szerokiej piaszczystej plaży tam gdzie Bug kończy swój bieg i zaczynam swój bieg z Bugiem. No więc z Bugiem... choć pod prąd.
Jadę kilka kilometrów polną drogą blisko brzegów rzeki. Słońce przegrzewa, ni żywej duszy....Ach, upragniona samotność, cisza, daleko od codzienności. Trochę zaczyna mi doskwierać piach na tej polnej drodze, trzeba pchać rower, ciężki, z sakwami....Więc gdy tylko można było rezygnuję z bliskości rzeki, dalej pojadę asfaltami a rzekę będę miała po lewej, zawsze tak blisko jak pozwolą na to asfaltowe drogi.
I tu ustalony plan działania niestety zupełnie padł, bo dopadły mnie różne problemy (ze świata od którego chcę odpocząć), którym niestety dałam się zawładnąć tak, że zupełnie przestałam pilnować dróg, mapy...Rzeka zaczęła się ode mnie oddalać, pojechałam całkiem bez sensu, nie tam gdzie chciałam, nakładając do drogi na ten dzień jakieś 20 niepotrzebnych kilometrów.
Kiedy dotarło do mnie, że minęło południe, czas ucieka a ja nie jestem jeszcze w Wyszkowie ( w którym planowałam zjeść obiad i kupić jakiś klapki, bo zapomniałam a w związku z tym jedyne obuwie jakie posiadam to sandały, które mam na nogach) głos rozsądku krzyknął mi we łbie: kobieto! ogarnij się!

Ogarnęłam się. Najważniejsze jest tu i teraz, droga, rower i ta rzeka, która ma mnie prowadzić. Chmurzy się, wieje jak diabli ( na szczęście nie prosto w twarz), ale zaczynam jechać sprawnie. Nie wjeżdżam do Wyszkowa, obiad jem na stacji benzynowej przed Wyszkowem, zresztą i tak musiałbym gdzieś się schować, bo zaczęło lać i widać, że nie będzie to ciągły deszcz, więc można go przeczekać. A klapki...trudno, na wieczór na kwaterze zostaną mi niezbyt ładnie pachnące sandały. Może następnego dnia kupię gdzieś klapki.

W Kamieńczyku, miłej letniskowej miejscowości za Wyszkowem zatrzymuję się na chwilę i spotykam Pana Mirka. Pań Mirek, zalany w trzy du... w jakimś pijackim zwidzie zobaczył we mnie szczęście, którego szukał. Pogadałam z nim chwilę uprzejmie i to wystarczyło, żeby pań Mirek oświadczył: zostań tu, a jeśli odjedziesz pobiegnę za tobą. Muszę jechać, nie mogę zostać w Kamieńczyku, by być szczęściem pana Mirka, więc ruszam a on....biegnie za mną. Szans nie miał, ja jadę rowerem, jemu nogi się plączą, ale jednak mnie dogania.
Zatrzymałam się za zakrętem, by się upewnić czy na pewno dobrze jadę i... mam u boku zdesperowanego Mirka. Jak przebiegł te 300 metrów....Wielkie szczęście musiał we mnie zobaczyć ...No ale nie mogłam jednak zostać w Kamieńczyku, zostawiam zrozpaczonego Mirka i jadę dalej.
Droga przyjemna, przez jasne pachnące lasy, po pustych asfaltach, słońce świeci... Spływa na mnie wreszcie upragniony spokój...a może to Bug - moja rzeka, której nie widzę, ale którą czuję na mnie go zsyła...
Sielankę przerywa obejrzenie się za siebie. Mam za sobą czarne, burzowe chmurzyska, z których a pewno zaraz lunie deszcz i zaczną walić pioruny. Tylko za ile będzie to zaraz, może jeszcze zdążę przejechać kilka kilometrów... Rozsądek zwyciężył. I dobrze, bo zaraz było naprawdę zaraz. Rozpętała się burza z piorunami. Następną godzinę spędziłam w miejscowości Brzuska pod zadaszeniem na ławce przed sklepem w towarzystwie zmęczonego życiem milczącego starszego pana. Smutny człowiek na tej przedsklepowej ławce dożywał chyba swoich lat...Nie ruszył się z ławki kiedy burza przeszła.

Burza przeszła, na niebie pojawiła się piękna pełna tęcza. Jadę dalej, jest po 18 a przede mną jeszcze ponad 40 km. Dwadzieścia z tych kilometrów jadę szybko, Mijam nadbużańskie wioski, w których zostało jeszcze sporo ładnych drewnianych domów, mijam wysokie drewniane przydrożne krzyże, dziwię się cudacznej architekturze kościoła w Prostyniu (pomieszanie stylu bizantyjskiego z warszawskim Pałacem Kultury), kilometrów do celu szybko ubywa.Tylko to niebo coraz ciemniejsze... Zdążę nim się rozpada?
Nie zdążyłam. Rozpadało się a właściwie zaczęło lać. Ostatnie dwadzieścia kilometrów to moje duże już zmęczenie, deszcz, zimno a na ostatnich kilometrach kompletne ciemności. Znalezienie mojej agroturystyki na końcu świata gdzieś tam nad samym Bugiem nie było łatwe. Komórka padła....po co mi to całe jeżdżenie....
Po co? Dla przyjemności wejścia po całym dniu na rowerze pod gorący prysznic, dla smaku wieczornej herbaty...Jutro jadę dalej.
Mapka i jakieś foty:
www.endomondo.com/users/10074881/workouts/760387983
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, wojtino, Borci, piowini, Bartek, pieter, Krzysiek5, sldtwa, Krzyś, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/06 21:35 #28884

  • sldtwa
  • sldtwa Avatar
  • Wylogowany
  • Rowerowy Zapaleniec
  • Posty: 771
  • Otrzymane podziękowania: 769
  • Oklaski: 22
Maryś! Kibicuję Ci w tej wyprawie i czekam na codzienne barwne relacje.
Niech "Bug" Cię prowadzi :laugh: :woohoo: :laugh:
"W życiu na przekór wszystkiemu, trzeba robić głupstwa i mieć kaprysy".
Za tę wiadomość podziękował(a): Krzyś, Marysia O.

Między Bugiem a Wisłą...2016 2016/07/06 18:54 #28882

  • Marysia O.
  • Marysia O. Avatar
  • Wylogowany
  • Zaglądacz
  • Posty: 50
  • Otrzymane podziękowania: 366
  • Oklaski: 32
Dzień pierwszy - 5 lipca 2016 - ZE STOLICY NAD ZALEW ZEGRZYŃSKI

Bogiem a prawdą na to lato planowałam zupełnie co innego. Snułam te plany od jesieni, w zimowe wieczory jeździłam palcem po mapie po to, by latem sprawnie wyszukane drogi przejechać w terenie, wiosną plany zaczęły nabierać realnych kształtów a w połowie czerwca wszystko wzięło w łeb. Nie było łatwo rozstać się z czymś, co chodziło mi po głowie tyle miesięcy,ale trudno, życie napisało swój scenariusz i miało gdzieś moje plany....
No więc, gdzie pojadę rowerem tego lata?
5 lipca moja córka leci z Warszawy do swoich spraw za granicą...A gdyby tak odprowadzić ją ...na Okęciu uronić parę matczynych łez a potem ruszyć gdzieś w Polskę ...Gdzie?
Na drogi między Bugiem a Wisłą. Może to jest jakiś pomysł... Zahaczę o ukochane Podlasie, potem wschodnia granica i ulubione kresowe klimaty, no i Lubelszczyzna dla mnie zupełnie dziewicza...
Jadę. Dzień pierwszy. Najpierw stolica. Wiadoma rzecz stolica...ale ja w tym mieście nie umiem się zakochać . Więc tylko z Centralnego na Okęcie z matczynego obowiązku i potrzeby a potem byle szybciej na drugą stronę Wisły i byle dalej od Warszawy.
Jadę nad Zalew Zegrzyński do Nieporętu i jeszcze kawałek dalej na pierwszy nocleg.
Do Nieporętu wybieram ścieżkę tuż przy Kanale Żerańskim ... nudną jak cholera, choć Warszawiacy podobno ją bardzo lubią. Dziś tłumów rowerzystów na niej nie było, może dlatego, że to dzień powszedni, późne popołudnie i pogoda się trochę popsuła. Zachmurzyło się dość mocno. Ciągnęła się i ciągnęła ta dróżka nad kanałem, woda w kanale jakaś taka brudna... kanałowa...nuda, nuda, nuda.
"Koń, krowa, kura, kaczka droga... chyba na Ostrołękę"... pasażerowie stateczku wycieczkowego, który płynął leniwie kanałem ani konia, ani krowy, ani drogi na Ostrołękę na pewno nie widzieli, bo płaskie brzegi Kanału Żerańskiego porastają gęste krzaki...Nuda. Za to nad Zalewem niebo zaczęło się ładnie przecierać i widok wynagrodził znużenie kilometrami nad kanałem.
Swoją drogą " Rejs", z którego dialogi przywołał płynący kanałem statek wycieczkowy był kręcony właśnie na Jeziorze Zegrzyńskim. Dlaczego nie na Wiśle? Wisłą wtedy żeglować się nie dało z powodu niskich stanów wody. Ekipa filmowa wylądowała nad Zegrzem, w hotelu Mazowsze w Białobrzegach (ciekawe czy jeszcze istnieje....) miała swoją bazę, wieczorami ostro piła w hotelowej restauracji a Himilsbach jak to Himilsbach wszczynał liczne awantury. Tak mówi "rejsowa" legenda.
Śladów słynnej swego czasu (dawno, dawno temu w PRL-u) Paskudy z Jeziora Zegrzyńskiego, równie strasznej a nawet straszniejszej niż potwór z Loch Ness, nie widziałam. Na pewno dawno zdechła.
Pierwszy dzień, początek mojego rowerowego lata... Między Bugiem a Wisłą jest wiele dróg, po których jeszcze nigdy nie jeździłam. Jestem ich ciekawa. Ile przejadę.....Nie wiem.

www.endomondo.com/users/10074881/workouts/759805102
Za tę wiadomość podziękował(a): Matołek, krzys80, wojtino, Borci, piowini, Bartek, Davis, pieter, sldtwa, Krzyś, ŁOBUZIA, MARCINHD, Gall, chunk, Iza i Jacek
Czas generowania strony: 0.325 s.