iceman150 napisał:
Widzę, że niektórym choroba służy, a zwłaszcza ich inwencji twórczej.
To raczej nie kwestia choroby, lecz miłego słowa komentujących i odczucia, że ktoś do tego jednak prócz mnie zagląda
...
Dzień trzeci - St. Johann in Pangau-Obervellach
Kładąc się spać, z niepokojem spoglądaliśmy w niebo, gdyż prognozy wróżyły deszcz. Kto jednak zna mój stosunek do pogodowego wróżbiarstwa, zwanego meteorologią, może się domyślić, że szczerze wątpiłem. Jak można przewidzieć tydzień naprzód jeden dzień deszczu w miejscu odległym o 1500 kilometrów? Poza tym była piękna, letnia i słoneczna pogoda
Obudziły mnie w nocy krople wody kapiące z przeciekającego tropiku
Któryś już rok mijał, jak miałem go zaimpregnować. Nawet już jeden impregnat kupiłem, ale się za długo przeleżakował w piwnicy
W nadziei, że deszcz ustąpi, przetrwałem jakoś do rana, ale niebo płakało nad nami nieprzerwanie, jakby się na nas pogniewało. Czas jednak wstać i coś zadecydować. Wyczołgałem się z namiotu i ucieszyłem się! Wybrałem bowiem dobre miejsce na postawienie namiotu, w przeciwieństwie do tych, których namioty stały na środku "jeziora"
Rozpoczęły się ciężkie dylematy - zwijać namioty, czy czekać. W końcu jednak niebo zaczęło się lekko przejaśniać, a deszcz stawał się coraz lżejszy. Znaleźliśmy też zadaszoną wiatę, w której można było się spokojnie spakować. Decyzja zapadła.
Zwinęliśmy mokre jak ścierki namioty i zapakowaliśmy rowery. Nasz kierownik Piowini ruszył z rodziną z godzinę wcześniej, kiedy najmniej padało, a my w ślad za nimi. Ruszyliśmy.
Było całkiem nieźle. Lekko tylko kropiło, ale było ciepło. Znów pełni werwy cieszyliśmy się górami - tym razem w nieco innej szacie graficznej - mglistej i pełnej tajemnic. Nie wiem, jak inni, ale ja kocham takie klimaty
Nie minęła godzina, a niebo przestało płakać. Teraz zaczęły się lament i rozpacz. Schowaliśmy się na chwilę pod dach jakiegoś przedsiębiorstwa, zjedliśmy drugie śniadanie, a kiedy deszcz lekko zelżał, ruszyliśmy dalej. Niestety przerwa w ulewie była tylko chwilowa. Wciąż jednak było ciepło. Kolejne zatrzymanie i marna próba przeczekania. Zmarzliśmy tylko od tego stania, a ja odkryłem swój niewybaczalny błąd w wyposażeniu - nie wziąłem przeciwdeszczowych nakładek na buty, więc woda ze spodni lała mi się wprost do butów. Padła decyzja wezwania naszego kierowcy, aby nas zgarnął. Niestety arka, która mogła nas z tego potopu uratować, stała już załadowana na pokładzie pociągu w oczekiwaniu na przeprawę przez tunel w paśmie wysokich Taurów.
Woda, woda i jeszcze więcej wody, ale widoki nadal śliczne
Potem długo wyczekiwany, osławiony podjazd tak stromy, że aby ruszyć z miejsca, trzeba było ruszać w poprzek drogi. Jak to się mówi - ściana płaczu
A na szczycie nagroda - Bad Gastein, czyli potężny wodospad w samym środku miasta. Naprawdę robi wrażenie!
W końcu przemoczeni do przysłowiowych gaci dotarliśmy na stację, z której pociąg miał nas zabrać przez tunel na drugą stronę masywu. Robiło się ciemno, a wody przyjęliśmy już tyle, że wydawało się, że już nic dokuczyć nam nie może. A jednak. Temperatura szła wyraźnie w dół, a pociągi kursowały co godzinę. Zanim więc podstawiono wagon, wszyscy dygotali z zimna i kłapali szczękami. Nie mieliśmy już co na siebie ubrać. W wagonie zjedliśmy jeszcze to i owo dla utrzymania wewnętrznego ogrzewania oraz wtryniliśmy listek rutinoscorbinu, ale kiedy wysiedliśmy na stacji końcowej, to już chyba nastała zima
Resztkami sił zapakowaliśmy rowery na pakę, załadowaliśmy się do auta i z przykrością odpuściliśmy piękny, kilkukilometrowy zjazd na nasz docelowy biwak. I chyba słusznie, bo nie dość, że całkiem ciemno, to na dole byłyby z nas już tylko sople
Najgorsza jednak była wizja nocnego rozkładania mokrych jak szmaty namiotów w ulewnym deszczu i pakowanie się do nich na noc. Brrrrrrr! Na szczęście udało nam się wynająć drewniane, wieloosobowe domki - prymitywne, ale szczelne, ciepłe i suche. Ot - chata wyja Toma
Tak więc grzejniczki na maksa i dobranoc
Fotek z tego dnia niewiele, bo paluchy marzły, a do sprzętu lała się woda
Ps. Czy tylko ja, pomimo wody i zimna wspominam ten dzień bardzo ciepło?