Nieograniczone czasem myśli.
Miesiąc wyrzeczeń.
Niecały miesiąc przygotowań.
...
Jeden dzień. Ten dzień, który był swego rodzaju celem.
Niewiele przespałem tamtej nocy. Można powiedzieć, że prawie w ogóle nie spałem...
Spokojnie przeczekałem do 4:50 i wstałem z wyra. Z nudów pozmywałem naczynia w kuchni. Podgrzałem makaron, wypiłem herbatę. Rozglądałem się po śpiącym domu. Cisza...
Nasza ekipa nie zmieniła się ani trochę, skład, rowery (choć nie do końca), samochód, to wszystko było jak powtórka z maratonu w Bydgoszczy. Nawet nastrój był podobny.
O 7:00 byliśmy już na trasie, po dziewiątej na miejscu startu całej imprezy ? Gdańsk Oliwa.
Zostaliśmy skierowani na wydzielony parking i się zaczęło. Poskładaliśmy rowery, przebraliśmy się i napełniliśmy bidony. Było mało ludzi, kolejek po chipy prawie nie było.
Nasze oczy niczym system przechwytywania rakiet powietrze-ziemia przenosiły wzrok z jednej maszyny na drugą. Szał, czułem się jak dziecko w wesołym miasteczku! Od patrzenia na te wszystkie rowery marzeń oczy świeciły się jak latareczki... Przytłaczająca ilość piękna.