Akademickie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim -Cieszyn-
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: czwartek, 07, czerwiec 2007 10:18
- Poprawiono: czwartek, 09, maj 2013 22:41
- Opublikowano: czwartek, 07, czerwiec 2007 02:00
- timon
- Odsłony: 2006
Akademickie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim -Cieszyn-
Dwa dni, dwa starty, jeden cel ? dać z siebie wszystko...
PIĄTEK
Od około ósmej rano jesteśmy w pokoju akademika. Prysznic, jedno spojrzenie na łóżko i już wiedziałem, że to jest to. Sen...
Obudziliśmy się koło czternastej, rozpakowaliśmy i zjedliśmy coś przed treningiem.
Każdy ciekaw był trasy i nic w tym dziwnego, w końcu następne dwa dni to miały być najważniejsze zawody w roku. Wsiedliśmy więc na rowerki i pojechaliśmy.
Z akademika, w jakim zostaliśmy zakwaterowani, na trasę mieliśmy jakieś 15 minut wolnym tempem. Dojechaliśmy na tor motocrossowy, w okolicach którego miała być linia startu i zobaczyliśmy wielkie nic. Trasa nie została oznakowana, bo organizatorzy nie potrafili porozumieć się z zarządem klubu motorowego. Standard...
Sam tor nie powalał, w telewizji widziałem większe i bardziej bandyckie, ale co tam i tak żaden z nas motorem tam jeździć nie miał zamiaru. Zrobiliśmy parę rundek po i wokół toru, trzy naprawdę mocne podjazdy i postanowiliśmy zakończyć trening. Po prysznicu i krótkim odpoczynku zachciało się nam pozwiedzać i coś zjeść.
Tym razem w cywilnych ciuchach i bez żadnego stresu pojechaliśmy zobaczyć centrum Cieszyna i jego czeską stronę. Knajpy powalały cenami, klimatu też żadnego specjalnie nie czułem, a na granicy, kiedy to wracaliśmy na tą właściwszą stronę, o mały włos nie dostaliśmy mandatu za jazdę rowerem po chodniku... I to nie żart, dobrze, że dyplomatyczne podejście i wytrenowane techniki negocjacyjne Norberta skłoniły panią strażnik do odejścia od zaplanowanej dla nas kary :).
SOBOTA -Czasówka-
To moje pierwsze mistrzostwa... Wiem, że w tym sezonie jestem mocniejszy niż kiedykolwiek byłem. Mam sporo startów za sobą, nabrałem doświadczenia, mam motywację, mam świadomość celu do którego dążę... Huuu...
Kanałem od słuchawek do świadomości docierały poszczególne dźwięki, dźwięki tworzyły muzykę, muzyka pobudzała zapisane w pamięci zdjęcia, a te zdjęcia odtwarzały przyjemne chwile. Te chwile pozwalały mi się zrelaksować... Linkin Park i ich debiut ?Hybrid Theory?, bardzo lubię tą płytę.
Około dziesiątej byliśmy na miejscu startu. To, co stwierdziliśmy po przejechaniu trasy, można opisać dwoma znakami ? ??!?
Jeden ciężki podjazd, potem trochę mniejszych, parę prostych, wyjazd na asfalt i zjazd do samej mety. Sam asfalt stanowił pewnie połowę trasy więc o co tam chodziło? Do tego dłużej człowiek tam zjeżdżał niż podjeżdżał, także byliśmy trochę ?zaskoczeni?. W sumie zawody na naszych ?delikatnie pofałdowanych? Kujawach, w Bydgoszczy były bardziej interwałowe i - nie boję się tego napisać ? ciekawsze z punktu widzenia trasy.
O dwunastej z minutami zakończyliśmy rozgrzewkę i wróciliśmy w okolice startu oczekując na naszą kolej. W końcu nadszedł mój czas. Stanąłem na linii startu, spojrzałem na zegar, na sędziego i przed siebie. Oczekiwałem chwili, w której sekundnik zegara pokaże trzydziestą sekundę... Start!!!
Nie lubię opisywać momentu od sygnału startu do przekroczenia linii mety. Wyjątek stanowią maratony, bo tam jest czas na rejestrowanie własnych myśli. Na czasówce dźwięk wpięcia bloku w pedał jest niecodziennie głośny, rytm oddechu nie przypomina żadnej melodii, a myśli na trasie wybiegają co najwyżej przed następny zakręt, czy podjazd... I nagle za tym ostatnim zakrętem pojawia się mord w oczach. Organizm otwiera wszelkie grodzie by energia i wola kolejnego, własnego zwycięstwa bez przeszkód mogły sprawić, że mimo zmęczenia wstaję z siodła i naciskam w pedały z przeogromną siłą pragnąc jakby przebić się przez linię mety.
Patrzę na czas, zegar pokazuje 14?01??, jestem zadowolony, choć już analizuję trasę i szukam utraconych sekund, spowodowanych minimalnymi, a jakże ważnymi w tej konkurencji błędami.
Po powrocie do pokojów i po całym rytuale składającym się z prysznica, masażu i snu poszliśmy zjeść obiad. Stołówka pękała od nadmiaru emocji. Każdy był zawodnikiem i miał własne przeżycia wywiezione po pierwszym etapie mistrzostw.
NIEDZIELA -Cross country-
Całą noc, prawie cały dzień do startu padał deszcz... Wiedzieliśmy czym to się skończy, byliśmy jednak na to przygotowani ?mentalnie?. Prognozy znaliśmy, nie było więc cudów, liczyliśmy się z taką możliwością. Kita też, do tego stopnia, że zabrał slicka zamiast swojego killera błotka hehe ;). Zdarza się, a jak się później miało okazać całkiem dobrze na tym wyszedł...
Start opóźnił się dobre dwadzieścia minut. Tor przeżył istną metamorfozę i zamienił się w gliniano-błotną, uniemożliwiającą jazdę przeszkodę. Koła zalepiały się doszczętnie, rower stawał się cięższy co najmniej o własną masę, bloki butów znikły w lepiącej się mazi... Fajnie, nie ma co ;).
Zjechaliśmy z objazdu trasy i dowiedzieliśmy się, że trasa uległa zmianie.
Poprowadzono ją odwrotnie, czyli zaczynała się prostą, potem zaczynał się dłuuuuugi, sztywny podjazd, wjazd na szutrówki, znów trochę asfaltu i wjazd na tor. Zjazd torem też został zmieniony, niejako ?wygładzony?. Znikły zakręty także jechało się prawie ?na krechę? w dół. Zjazd kończył się odcinkiem najeżonym śliskimi kamieniami i zakrętem w lewo na betonowe płyty... I prosta do mety.
Cały nasz team zajął trzy pierwsze pola startowe, byliśmy dosłownie ustawieni, wystarczyło zabrać się z ucieczką i wytrzymać tempo na podjeździe, by skutecznie oddalić się od goniącej ?reszty? zawodników. I to wszystko było do zrealizowania.
Dźwięk sygnału startowego w wyścigu XC wywołuje dziwne uczucie kurczenia się ścian w i tak ciasnym już pomieszczeniu... Kto da się zamknąć, ten ma potem dwa razy tyle roboty na trasie.
Start był dynamiczny, grzaliśmy pełnym piecem do podjazdu, kałuże nie miały znaczenia, a nasiąknięte buty wydawały się parować od woli walki. Tempo było szybkie, bardzo siłowe, ale udało się, cały czas jechałem w pierwszej grupie. Po wjechaniu na szutrówki oczy wybierały niebezpieczeństwa niczym system wczesnego ostrzegania dając spory margines czasu na reakcję. Pierwsze kółko było piekielnie szybkie zjazd zapowiadał się obiecująco, ludzie zaczynali hamować, ja nie miałem tego w planach...
Wjechaliśmy na tor i jak szalony popędziłem lewą stroną trasy tłumiąc muldy i wyprzedzając kolejnych zawodników. Wyjazd z toru, a ja dokręcam wyprzedzając kolejnych, zaczynam hamować, składam się w zakręt i nagle po mojej lewej wyrasta zawodnik spychając mnie na prawo, wprost na wyrwę z położoną w poprzek oponą...
Ratując się wpadłem w poślizg, który w ułamku sekundy powalił mnie na mokry beton...
Nie...! Stoisz w szoku pośrodku trasy, a z każdej ze stron przejeżdżają zawodnicy...
Podnosisz rower i pragniesz wydostać się z opresji, ale w stanie chwilowego otępienia wydaje się, że wszystko trwa za długo...
W adrenalinowym szale robisz wszystko, żeby powrócić do wyścigu, nie patrzysz na cenę komponentów, nie pamiętasz ile wyrzeczeń cię kosztowały po prostu po najprostszej linii oporu sprawiasz, że możesz jechać dalej. I jedziesz, choć do twej świadomości dociera coś gorszego od bólu ze zdartej brody, ramienia, czy czegokolwiek innego o czym nawet nie masz pojęcia. Spieprzyłeś! Pogrzebałeś swoje szanse na dobry wynik... To boli i to bardzo...
Podczas zawodów człowiek wydostaje się ze świata otaczającego go na co dzień i przenosi się w swego rodzaju próżnię. Skupia myśli na ocenie tylko niezbędnych danych. Ten stan uzależnia i powoduje, że musisz jechać, musisz, bo jak zrezygnujesz to coś się w tobie popsuje! Każdy najmniejszy pretekst w następnych wyścigach będzie dobry, by zejść z trasy, by się poddać, by rzucić to cholerne kolarstwo w niepamięć, by z czegoś cudownego zrobić koszmar pozostawiający niesmak na bardzo długi czas... By żałować tego, że zawiodło się samego siebie... A to najgorsze z uczuć... Dlatego właśnie jeśli jest możliwość kontynuowania wyścigu, to należy z tej możliwości skorzystać.
Po przejechaniu linii mety czułem się podle, ale to pewnie normalne w takich przypadkach. Miałem za to świadomość, że Andrzej, Kita i Norbert pojechali bardzo dobrze. Norbert ostatnią pętlę jechał na kompletnym flaku! Ale jechał!
Widząc na horyzoncie takich zawodników, chce się jeździć dalej, chce się do nich zbliżyć, by powalczyć na którymś z kolejnych wyścigów jaki czekają naszą sekcję... :).
PONIEDZIAŁEK
Właśnie skończyłem pisać to, co przed chwilą Wy skończyliście czytać.
Niedługo zacznę czynić kroki zbliżające mnie do umycia roweru po ciężkim, dwudniowym wysiłku jakiego się oboje podjęliśmy. Wszystko wróci do normy.
Pozornie, bo jednak mam świadomość tego, że byłem na Akademickich Mistrzostwach Polski i ścigałem się z najlepszymi! Tak jest, to bardzo przyjemne uczucie :).
..:WYNIKI:..
1. Sułek Piotr; Opole Politechnika
2. Dudko Łukasz; Olsztyn Uniwersytet WM
3. Pałac Maciej; Wrocław Akademia Ekonomiczna
...
36. Figaj Andrzej; Bydgoszcz Wyższa Szkoła Gospodarki
42. Nycek Krzysztof; Bydgoszcz Wyższa Szkoła Gospodarki
65. Łysiak Norbert; Bydgoszcz Wyższa Szkoła Gospodarki
109. Raflesz Jacek; Bydgoszcz Wyższa Szkoła Gospodarki
KLASYFIKACJA DRUŻYNOWA
1. Gliwice Politechnika
2. Wrocław Politechnika
3. Olsztyn Uniwersytet WM
...
15. Bydgoszcz Wyższa Szkoła Gospodarki
Jacor (timon) -WSG Racing Team-