Chociaż pogoda z rana nie zachęcała do stukilometrowej wyprawy, to jednak okazała się ona nie tylko bardzo udana, ale i nader ciekawa.
Udana, bo w spokojnej równej jeździe osiągnęliśmy wszystkie założone cele, a ciekawa, bo przejazd przez Wiosła w tę stronę i w tym wariancie okazał się być nielada wyzwaniem
Na starcie pod Flisakiem zameldowali się z rana:
Krzyś
Bartek i
sldtwa, czyli Kierownik
Pozostali nadesłali zwolnienia lekarskie,które zostały uwzględnione.
Przejazd do Kwidzyna upłynął nam na miłych pogawędkach, podziwianiu arcydzieła lokalnego kiczu w Nebrowie Wielkim, krótkich postojach dla studiowania tajników handlu spółdzielczego na rozsianych po trasie wioskach (tym tematem, jak wiadomo interesujemy się od dawna).
Szybko ukazała się nam potężna kwidzyńska Katedra, a tuż przy niej znany nam już przytulny
Doner Kebab, gdzie za niewielkie pieniądze można uraczyć się do syta tym tureckim specjałem.
Objedzeni po uszy, nieco ociężale ruszyliśmy w kierunku kwidzyńskiego mostu. Po raz kolejny podziwialiśmy idiotyczne rozwiązania drogowe zastosowane przy drodze krajowej
90 i przy mostowych najazdach.
Projektanci tych rozwiązań pomyśleli o wszystkim: o pięknie wykonanych przejściach dla zwierząt, o wiaduktach,które z jednaj i drugiej strony prowadzą w szczere pole, o ekranach wygłuszających, chociaż w odległości 1 km nie uwidzisz choćby jednego domu... Zapomnieli tylko o tak niepotrzebnych elementach drogi, jak jej użytkownicy, czyli kierowcy, rowerzyści, piesi...
W końcu jednak znaleźliśmy się po drugiej stronie Wisły, gdzie czekał na nas wypoczęty i zrelaksowany
chunk.
W czwórkę ruszyliśmy w kiedunku naszych ulubionych
Wioseł.
Chociaż byliśmy tam już kilka razy,to jednak tym razem postanowiliśmy przeprawić się przez oba rezerwaty w ekstremalnych wariantach.
Podejście z
Małego Wiosła do pomnika
Gottlieba Schmida (tak się pisze) bez lin i asekuracji, to naprawdę duży wyczyn
Dalej klucząc po leśnych duktach zasypanych ubiegłorocznymi liśćmi, zjeżdżając na złamanie karku (rzadziej) lub wspinając się stromymi podjazdami (częściej) - docieramy do
Punktu Widokowego, z zapierającą dech w piersiach panoramą doliny Wisły. Tylko panującej dziś mgle zawdzięczamy, że nie zaparło nas na amen
Potem niewiele lepiej, strome zjazdy, jeszcze ostrzejsze podjazdy aż do
Dużego Wiosła i dalej do Kozielca.
Jedno jest pewne: przeprawa przez Wiosła z Opalenia do Nowego jest zdecydowanie bardziej wymagająca niż odwrotna. Od dziś to wiemy.
Potem już szybko do Nowego, gdzie, jak pamiętacie,
zamierzaliśmy sterroryzować
Olę i zmusić ją do uraczenia nas upieczoną przez siebie drożdżówką.
Muszę przyznać, że nawet nie bardzo musieliśmy terroryzować, Ola przyjęła nas z otwartymi ramionami, a drożdżówka okazała się rewelacyjna.
Widzisz Chunk, gdyby nie my może nigdy byś się nie dowiedział, jaką drożdżówkę potrafi upiec Twoja żona, jak ją trochę sterroryzować
Dalej już szybko i sprawnie. Przez Komorsk do domku. Cali, zdrowi, najedzeni i syci roweru, choć wcale nie zmęczeni, prawda?
Dzięki wszystkim uczestnikom dzisiejszej wyprawy
(Krzyś, Bartek, sldtwa, chunk) i
Oli, za pyszną drożdżówkę.
Do następnego.
Krzyś,prosimy o małą galeryjkę fotek