Początkowo plan był taki, by posiedzieć chwilę nad jeziorkiem w Wieldządzu. Jak już jednak tak sobie posiedzieliśmy, pojedliśmy, popiliśmy i naładowaliśmy akumulatory, to przyszedł apatyt na coś więcej.
Tu pożegnaliśmy zagonionego Maku i wężykiem przed siebie. W miejscowości Wronie skręt w niby drogę i się zaczęło.
Najpierw polem, później lasem, a na deser kilka kilometrów bezdroży wśród bagien.
Mam tylko nadzieję, że widoki wynagrodziły trud prowadzenia rowerów, przedzierania się przez bagienne chaszcze i wszyscy miło zapamiętają ten spontaniczny wypad.
Chciałbym serdecznie podziękować:
Kasi
Matołkowi
Krzysiowi80
Wojtino
Maku,
że dali się namówić, by czmychnąć z części dzisiejszego rajdu i podążyć, jak się później okazało, w dzikie i nieznane.
pozdrower Davis