Wiślany szok
- Szczegóły
- Utworzono: wtorek, 05, czerwiec 2012 20:37
- Poprawiono: sobota, 27, kwiecień 2013 19:57
- Opublikowano: wtorek, 05, czerwiec 2012 20:35
- wirus
- Odsłony: 1550
Wiślany szok
Był 1 czerwca 2012 - Dzień Dziecka. Zawsze lubiłem ten dzień. Jako mały chłopiec jeździło się darmowym tramwajem i jadło cukierki, a dorośli zawsze wówczas patrzyli na nas inaczej. Wstając rano nie sądziłem, że ten dzień może przynieść coś ciekawego, tym bardziej, że deszczowa aura za oknem nie zapowiadała niczego przyjemnego. Na szczęście po 13:00 deszcz dał sobie spokój i zza chmur nieśmiało, momentami zaczęło wychodzić słońce, co zapowiadało optymistyczne popołudnie. W mojej głowie zrodził się pomysł, by wsiąść po obiedzie na rower i ruszyć przed siebie, tam, gdzie mnie nogi poniosą. Zanim wyjdę na rower lubię spojrzeć w umawialnię na naszej GSR, lecz tym razem nie natknąłem się na żaden wpis. Za to zauważyłem, że .:Timo n:. zamieścił świetny artykuł o wyprawie rowerowej, a na końcu dodał znaczące zdanie:
"Koniec. Teraz, moi mili, pora byście poszli na rower!"
W zwyczaju mam komentować to, co przeczytałem, tak też zrobiłem tym razem, pisząc o swoich dzisiejszych planach. Niemal natychmiast odezwał się - jak zawsze czujny, jeśli chodzi o rower - Matołek z żartobliwym wyrzutem: "Tak beze mnie na rower?!". Pomyślałem uradowany - jednak nie będę jechał sam... Ustaliliśmy, że za 20 minut spotykamy się koło ul. Kalinkowej, w punkcie widokowym, skąd ruszymy dalej.
Gdy dotarłem na miejsce, chwilę poczekałem na Tomka, który jak zwykle kazał na siebie czekać :) co ma już we krwi. Zaopatrzony w nowy rower zaproponował trasę w stronę królowej polskich rzek. Kto jeździ z Tomkiem, ten wie, że nie ma on w zwyczaju dokładnie omawiać trasy, co mi nawet pasuje, bo wiem, że znów poznam coś nowego :) Tak też było tego dnia. Szybko minęliśmy jakiś koncert nad Wisłą i ruszyliśmy żwawo przed siebie ... Nagle piękna betonowa droga się skończyła i pojawiły się ogromne krzaki oraz bardzo wąska, błotnista ścieżka, w którą to oczywiście obaj beztrosko wjechaliśmy. Chwilami droga przypominała bardziej przełaj niż miłą lekką trasę, ale naiwnie sądziłem, że w końcu koszmar się skończy i trafimy w jakieś urocze miejsce. Płonne nadzieje - z kilometra na kilometr było coraz gorzej, tak, że miejscami trzeba było schodzić z roweru.
Po pewnym czasie dojechaliśmy na teren wojskowy, o czym poinformowała nas tabliczka. Pomachaliśmy panu ze służb mundurowych wskazując mu kierunek naszej jazdy, tak, by nas czasem nie gonił :) i ruszyliśmy dalej. Tym razem droga wiodła pod małą górkę, między drzewami, gdzie minęliśmy niewielki strumyk, wydobywający się z jednych z fortyfikacji wojskowych i dotarliśmy do kolejnego punktu widokowego na wysokości Parsk.
Naszym oczom ukazał się piękny widok z góry na Wisłę i tereny tuż za nią :) Po chwili razem z Tomkiem zauważyłem jakąś wąską trasę, biegnącą tuż obok Wisły, która to prowadziła ... no właśnie, nie widzieliśmy, gdzie... ? Ponieważ Matołek znał jakiś zjazd z tej górki, ruszyłem za nim, by po chwili przeklinać, że się na to zgodziłem. Owa trasa miała dosłownie szerokość opony, na dodatek prowadziła ze stromej góry, gdzie każdy najmniejszy błąd mógł spowodować niezły lot przez krzaki. Jeśli dodacie do tego fakt, że kilka godzin wcześniej padał deszcz... to chyba łatwo się domyślić, w co się wpakowaliśmy. Po paru minutach zjazdu byliśmy na dole :) "Sukces" - pomyślałem - "nawet mi się spodobało :]" Tyle, że trawa, która z góry wyglądała tak, jakby była skoszona, okazała się prawie równie wysoka jak my! A co gorsze, nie było widać żadnej ścieżki!
Mimo tego, nadal nie chciało się nam jeszcze wracać, więc postanowiliśmy ruszyć i wytyczyć w trawie własne trasy :) Jednak, im dalej, tym było trudniej: trawa się skończyła, zaczęły się krzaki, pokrzywy, konary :( miejscami trzeba było schodzić z roweru, a żadnej dróżki nadal nie widzieliśmy.
Po 25 minutach szukania, zrezygnowani, postanowiliśmy poświęcić własne siły, wziąć rowery na plecy i ruszyć pod górę, między ogromnymi krzakami, tak, by szybko dostać się na jakiś znajomy teren. Nie powiem, było ciężko .. ale ta radość z podchodzenia i przebycia całej trasy, gdzie z metra na metr nie wiedzieliśmy, co nas czeka .. tak bardzo mi się spodobała, że zaraziłem się trochę innym rowerowaniem. Teraz częściej będę wybierał nieznane mi drogi niż te łatwe i dobrze poznane :) Przeżycia były niesamowite! Polecam każdemu wypady z Tomkiem, bo z nim nigdy nic nie wiadomo :)
Do zobaczenia na trasie.
Piotr Piotrowicz (wirus)