Czterech muszkieterów - na podbój Morza

Czterech muszkieterów - na podbój Morza
 
Gdańsk            Od kiedy pamiętam, w mojej głowie rodził się pomysł na zdobycie odległego miejsca na rowerze, ale zawsze brakowało albo czasu, albo pomysłu gdzie! Na szczęście takich szaleńców jak ja jest w naszym mieście więcej. Stąd właśnie zrodził się pomysł Marka, który to z nami nie pojechał, by wyruszyć w niedzielę 18 września 2011 nad nasze piękne morze. Planem był wyjazd do Gdyni, odwiedzając po drodze Gdańsk i Sopot, a omijając po drodze najbardziej ruchliwe drogi tak, by jazda była przyjemnością. Tą kwestię pozostawiłem Tomkowi (matematołek), gdyż wiem, że w tych sprawach można dać mu pole do popisu. Razem z Krzysiem (krzys80) wymyślą tak, by wytyczona trasa zadowalała każdego. Tak też było. Z obliczeń wyszło że powinniśmy zmieścić się w 150km, omijając najbardziej ruchliwe drogi. Oczywiście wszystko planowane było od 2 tygodni, a jedyną niewiadomą była pogoda oraz ilość uczestników i do ostatniej chwili każdy z nas trzymał kciuki za to, by wszystko się udało.

 

Nastała upragniona dla wielu z nas niedziela, 18 września 2011. Budzik ustawiony na 6:00, bo o 7:00 miał być wyjazd spod samolotu Wtem za oknem słyszę, jak lekkie krople deszczu walą w parapet mojego okna :( Na szczęście był to przelotny deszcz, który trwał około 20 minut i zostawił tylko po sobie mokrą drogę i banan na mojej twarzy! Po dojeździe do miejsca startu czekali już Krzysiek i Mirek (MIR). Pozostało tylko czekać na jak zwykle ostatniego muszkietera Tomka, który w genach ma to, by zjawiać się w ostatniej chwili Krótka rozmowa i ruszamy o 7:10 na swoich rumakach do celu, jaki sobie wyznaczyliśmy. W myślach zapewne każdego z nas przewijała się myśl czy damy radę i jak to będzie z czasem. O to ostatnie ja postanowiłem zadbać najbardziej, motywując chłopaków jak się okazało niepotrzebnie, do w miarę szybkiego tempa. Zakładałem, że średnia prędkość jaka wyjdzie, będzie oscylowała w granicach 20km/h, a tu niespodzianka - muszkieterowie jechali jak natchnieni, o wiele szybciej, niż bym się spodziewał, ale o tym później. Jak wiadomo podstawą każdego wysiłku jest uzupełnianie energii, więc po około 44 km postanowiliśmy zatrzymać się w Korzeniewie w celach uzupełnienia kalorii, jakże potrzebnych do dalszej szybkiej jazdy  Chyba każdemu owa przerwa zrobiła dobrze, bo po około 10-15 minutach ruszyliśmy dalej, zwarci i gotowi...

Jechaliśmy czasem rozmawiając, czasem milcząc, i tak dojechaliśmy do Białej Góry, by zatrzymać się przy słynnej śluzie rozdzielającej Wisłę i Nogat. Przy okazji znowu uzupełniliśmy kalorie i nasmarowaliśmy łańcuch Mirkowi, bo coś zaczął piszczeć, a jak wiemy sprawny rower to podstawa miłej jazdy

Nim się oglądnęliśmy, już dotarliśmy do Tczewa, gdzie postanowiliśmy uzupełnić zapas wody i jedzenia w pobliskim małym sklepiku. Licznik wskazywał około 94km i średnia prędkość jazdy wskazywała, ku mojemu zdziwieniu 24,5km/h. Było to rewelacyjnym naszym wynikiem i pozwalało na to, by resztę drogi jechać w miarę swobodnym tempem, by pozostawić siłę na zwiedzanie Trójmiasta. Tak też uczyniliśmy, zwalniając lekko jazdę.

Kolejna przerwa w jeździe nastąpiła krótko przed wjazdem do samego Gdańska, w miejscowości Przejazdowo, gdzie można odpocząć w pięknym zadaszonym miejscu z ławkami i stołami, by ruszyć potem piękną drogą rowerową do samego Gdańska. Stąd ruszyliśmy szukać samego centrum, by popstrykać parę fotek i obrać kierunek na Gdynię i słynną, jedną z dłuższych dróg rowerowych, która poprowadzi nas do celu. Jechaliśmy przy okazji poznając infrastrukturę rowerową Trójmiasta, jaką mogą pozazdrościć inni, a my mogliśmy jej skosztować na swoich rumakach, pomykając ku morzu, gdzie mi zabrakło paliwa. Po prostu nie miałem już siły jechać dalej, i w tym miejscu chcę podziękować MIRowi za jego suchary i Tomkowi za chałwę, bo bez nich padłbym na piasku z głodu, a cel był tak blisko, że nie mogłem na to pozwolić 

Po małym posiłku ruszyliśmy lasem do Gdyni, by poszukać jakiejś jadłodajni z uwagi na porę, bo była już 16:00. Każdy z nas chciał zafundować sobie obiadek, i tak trafiliśmy do PIZZaHut, gdzie każdy z nas najadł się do syta. Tomek poznał sporo rodzajów makaronów, które to mógł jeść do woli, a my patrząc z zazdrością, jak obskakiwały go miłe panie kelnerki, musieliśmy obejść się zwykłą pizzą, na dodatek wcale nie tak dobrą, jak to można zjeść u nas w Grudziądzu. No, ale po tylu kilometrach wszystko już nam smakowało i nikt nie patrzył nawet na nie małe ceny. W końcu to trójmiejska metropolia, a nie małe miasteczko

Pogoda nam sprzyjała, jedynie jakieś tam krople deszczu spadły, gdy kończyliśmy posiłki. Ruszyliśmy do Portu Gdyńskiego by zaczerpnąć tych widoków i tego słynnego morskiego jodu. Niestety za wiele czasu do pociągu nam nie zostało, a do zwiedzania było parę miejsc, no i musieliśmy potem jeszcze poszukać, gdzie jest dworzec PKP, który to podobno ciężko znaleźć. Tu z pomocą przyszła nam nawigacja MIRka i okazało się, że to rzut beretem od portu Więc nie pozostało nam nic innego, jak dojechać do dworca i zakupić bilety z Gdyni do Warlubia, by ruszyć dalej już ze spokojną głową na niecało godzinną jazdę po Gdyni w obojętnie jakim kierunku tak, by zdążyć na pociąg. Dojechaliśmy do portu od drugiej strony, gdzie mogliśmy podziwiać słynny prom STENALINE, który kursuje do Szwecji, a z bliska wygląda rewelacyjnie i zapewne na wielu z nas zrobił ogromne wrażenie Nie odbyło się w drodze powrotnej z portu bez niespodzianek. Pierwszą z nich była jazda dwupasmówką pod prąd i tu na szczęście nie było dużego ruchu, ale najgorsze dopiero mnie czekało. Podczas "całowania" kołem mojego roweru przez Tomka, zrobiłem mu wykład, by tak nie robił, bo kiedyś ktoś może przez to upaść i w chwilę potem sam zaliczyłem wywrotkę, rozmawiając przez telefon. Nigdy tego nie robię, a tu, że w ostatnim momencie zauważyłem po prostu schody i zahamowałem przednim hamulcem, bo prawą rękę miałem zajętą. Skończyło się to lotem przez kierownice i ogólnymi potłuczeniami i ostro zbitym palcem wskazującym lewej ręki, ale na szczęście nic poza tym się nie stało i potem mogliśmy się pośmiać i kierować ku stacji PKP. Stąd o 19:10 ruszyliśmy w miłej atmosferze ku Warlubiu, skąd pozostało nam około 20km do domu w ciemnościach Oczywiście by nie było tak kolorowo, to złapała nas ulewa na tyle mocna, że chłopaki postanowili zatrzymać się i ubrać w deszczowe ciuchy, by za chwilę zmienić zdanie, bo deszcz przestał padać i mogliśmy ruszyć dalej do naszych ciepłych domów, pełni wrażeń po tak długiej podróży, marząc tylko o ciepłej kąpieli i wyrku. I tak czterej muszkieterowie zdobyli to co chcieli realizując plan w 100%.

Podsumowując nasz wypad :

 dystans jaki zrobiliśmy, to około 200km 
 czas samej jazdy z Grudziądza do samej Gdyni zajął nam 6 godzin 50 minut 
 średnio km pokonywaliśmy w czasie 2 minuty 40 sekund 
 awarii było zero

Link do przebytej trasy:

http://connect.garmin.com/activity/115535892

Na koniec tego długiego wpisu, chciałem podziękować chłopakom za miłą atmosferę podczas jazdy i za to, że podołali tak szybkiej jeździe. Obiecam na przyszłość, że postaram się jechać szybciej

Do zobaczenia na rowerze

wirus