Rowerem przed siebie - z Grudziądza do Korzeniewa
- Szczegóły
- Utworzono: poniedziałek, 16, lipiec 2012 09:55
- Poprawiono: czwartek, 25, kwiecień 2013 20:40
- Opublikowano: poniedziałek, 16, lipiec 2012 09:45
- Odsłony: 1727
Rowerem przed siebie -
- z Grudziądza do Korzeniewa?
Po sobotnim rowerowaniu czujemy pewien niedosyt i postanawiamy w niedzielę wyjechać naprzeciw "KALINCE", która wracała rowerami ze Sztumu przez Korzeniewo.
Na miejscu zbiórki jest nas niestety tylko dwoje- ale spragnieni przygody, ruszamy o godz. 11.30 spod parkowego samolotu w kierunku Cytadeli. Zamiast jednak jechać przez Bramę Wodną i Górę Zamkową, jedziemy dołem i wjeżdżamy na wąską ścieżkę, która gubi się w gąszczu ciernistych krzaków, pokrzyw i czepliwego łopianu. Podrapani i otuleni pajęczyną, z kroplami porannej rosy, przedzieramy się przez gęstą kurtynę z rozłożystych krzewów. Myślę sobie-no nie! Survival już na samym początku?!
Do Kwidzyna droga asfaltowa, ale my oczywiście, żeby sobie urozmaicić monotonię - zaliczamy terenówki. W Zakurzewie odbijamy w lewo. Jazda niby dobra ale jak to w życiu bywa - dobre długo nie trwa - piach, pod koniec stromy podjazd. Pomimo już wydawałoby się dobrej mojej kondycji- nie daję rady i podprowadzam rower (niestety tylko ja). Dalej mamy z górki, ale po nocnych opadach deszczu porobiły się w ścieżkach wyrwy, przez które mój współtowarzysz rowerowej wyprawy śmiga jak struś pędziwiatr, natomiast ja, mając w pamięci mój nieodległy upadek, zwalniam. Kiedy go dogoniłam, on ze stoickim spokojem i uśmiechem na twarzy zajadał się leśnymi malinami. Również i ja nie pozbawiam się tej przyjemności i kosztuję tego, czym obdarowała nas matka natura. W Wielkim Wełczu wjeżdżamy na asfaltówkę i kierujemy się na Sadlinki. Kto myśli, że tak już będzie dalej cały czas, ten jest w błędzie. Dbanie o atrakcje podczas wypraw jest niby spontanicznym, lecz niewątpliwie ulubionym hobby mego kolegi. Po zaliczeniu kolejnej terenówki znowu pomykamy asfaltem. Za Wełczem zaczynają się tereny poniemieckie, co uwidaczniają charakterystyczne dla tego okresu budynki mieszkalne i wszelkiego rodzaju inne budowle. Droga na Sadlinki jest asfaltowa i wąska, ale płynna i bez żadnych przeszkód w postaci dziur. Po drodze z lewej ukazuje nam się panorama Nowego, które jest położone na wzniesieniu i otoczone zielenią drzew, a z prawej dymiący komin kwidzyńskiej celulozy. Różnorodność widoków gwarantowana. Również pola przykuwają nasz wzrok dojrzewającym malowniczo zbożem, kukurydzą czy rzepakiem. Zapach skoszonej trawy oraz kłębiaste chmury na niebie, zachęcają nas do poleniuchowania na łonie natury. Łąki przebogato ukwiecone sprawiają, że mamy ochotę pobiegać boso, schować się w trawie, zamknąć oczy i zagubić się w świecie wyobraźni jaka w nas się budzi. Z za chmur które towarzyszyły nam przy wyjeździe z Grudziądza wychodzi słońce i zaczyna przygrzewać coraz mocniej. Teren ogólnie jest płaski i monotonny - ja korzystam z tego bo wiem, że nie ma tak dobrze i niebawem to się zmieni. No i nie pomyliłam się. W Rozpędzinach podjeżdżamy niezbyt komfortową drogą terenową i wspinamy się na skarpę gdzie są tory kolejowe, po których niegdyś jeździł pociąg. Wspinamy się w wysokiej trawie, że ledwie widać nam głowy - a mnie ( przy niskim wzroście) nie widać prawie wcale. Roztacza się przed nami cudny widok na bocianie gniazdo, w którym są małe bocianki. Ich matka zaczyna kołować nad okolicą, widocznie wyczuwa w nas zagrożenie. Po nasyceniu oczu widokiem, ruszamy dalej i podjeżdżamy stromym podjazdem w kierunku Kwidzyna. Wymęczeni jazdą i upałem rezygnujemy ze spotkania z "KALINKINKĄ" i zostajemy w Kwidzynie. Po drodze okazuje się, że kolega zgubił butelkę z wodą i "broń" w postaci gazu. Postanawiamy wrócić i poszukać zguby w drodze powrotnej.
Doskwierający upał i parne powietrze wymusza na nas dłuższy postój. Szukamy więc miejsca, w którym można by było dobrze zjeść i napić się kawy. Wybór mamy duży lecz nie spełniający naszych oczekiwań. Ja lubię tradycyjną kawę ze śmietanką, kolega ma bardziej wysublimowany smak co do oferowanych potraw. W końcu znajdujemy miejsce, gdzie uraczamy się naszymi zachciankami... Jeżdżąc w poszukiwaniu owego miejsca mijamy kompleks budynków z okresu przedwojennego, zachowanych w doskonałym stanie, gdzie mieszczą się szkoły wyższe. Wjeżdżamy na teren. Imponuje nam styl jak i architektura budynków. Niestety postęp w postaci rozwoju myśli technicznej, zaniża trochę estetykę tego kompleksu. Jadąc deptakiem napotykamy przyozdobione bogato ukwieconymi pelargoniami latarnie, jak i obsadzone iglastymi krzewami duże donice ceramiczne. Zmierzając do miejsca przeznaczenia przechodzimy przez kładkę nad torami kolejowymi, gdzie po prawej mamy zabytkowy budynek dworca. Jest on, jak większość starych budynków z czerwonej cegły. Szczególnym dla nas zdziwieniem jest to, że budynek jest zadbany mimo tego, iż kolej podupada. Po posiłku i degustacji ruszamy w powrotną drogę, która wiedzie obok parku, jaki mieści się po dawnym cmentarzu ewangelickim. Wysmukłe parkowe drzewa otaczające plac zabaw i fontannę, z której podłoża tryskają strumienie wody, dają schronienie przed słońcem w cieniu liściastych koron. Fontanna jest frajdą dla dzieci, które w skwarne dni baraszkują i tańczą między strugami wody. Po ochłodzeniu się w bryzie jaką dają rozpryski, jedziemy na poszukiwanie zguby. Droga trochę lżejsza bo bardziej z górki. Powtarzamy podjazd, szukamy i EUREKA - znajdujemy obie rzeczy, które ukryły się skrzętnie przed naszymi oczami w wysokiej trawie.
Obieramy kierunek na Nebrowo Wielkie i twarzą w twarz z wiejącym wiatrem pedałujemy do Grudziądza. Po drodze robimy jeszcze jeden postój, by uraczyć organizm schłodzoną ambrozją w postaci herbaty smakowej. Delektujemy się chłodnym napojem w cieniu jaki daje nam zaparkowany samochód dostawczy. Z powrotem jedziemy już asfaltówką, ponieważ jesteśmy zmęczeni upałem jaki nam doskwierał. Mijamy jeszcze po drodze jeziorko, które aż kusi by się w nim orzeźwić, ale tłum ludzi jaki go oblega zniechęca nas, więc jedziemy dalej. I tak w cieniu drzew dojeżdżamy znowu do Zakurzewa i wałem wracamy do Parsk. Mkniemy po górkach cytadeli i już nie dołem, a przez Górę Zamkową i uliczkami starówki - wracamy do domu.
Resztkami sił, jakie w nas jeszcze drzemią, spoceni, zmęczeni i zakurzeni ale szczęśliwi, docieramy do punktu w którym każde z nas zmierza w swoją stronę, by z przyjemnością wejść pod prysznic i pozwolić letniej wodzie ochłodzić naszą spieczoną słońcem skórę.
Na miejscu zbiórki jest nas niestety tylko dwoje- ale spragnieni przygody, ruszamy o godz. 11.30 spod parkowego samolotu w kierunku Cytadeli. Zamiast jednak jechać przez Bramę Wodną i Górę Zamkową, jedziemy dołem i wjeżdżamy na wąską ścieżkę, która gubi się w gąszczu ciernistych krzaków, pokrzyw i czepliwego łopianu. Podrapani i otuleni pajęczyną, z kroplami porannej rosy, przedzieramy się przez gęstą kurtynę z rozłożystych krzewów. Myślę sobie-no nie! Survival już na samym początku?!
Do Kwidzyna droga asfaltowa, ale my oczywiście, żeby sobie urozmaicić monotonię - zaliczamy terenówki. W Zakurzewie odbijamy w lewo. Jazda niby dobra ale jak to w życiu bywa - dobre długo nie trwa - piach, pod koniec stromy podjazd. Pomimo już wydawałoby się dobrej mojej kondycji- nie daję rady i podprowadzam rower (niestety tylko ja). Dalej mamy z górki, ale po nocnych opadach deszczu porobiły się w ścieżkach wyrwy, przez które mój współtowarzysz rowerowej wyprawy śmiga jak struś pędziwiatr, natomiast ja, mając w pamięci mój nieodległy upadek, zwalniam. Kiedy go dogoniłam, on ze stoickim spokojem i uśmiechem na twarzy zajadał się leśnymi malinami. Również i ja nie pozbawiam się tej przyjemności i kosztuję tego, czym obdarowała nas matka natura. W Wielkim Wełczu wjeżdżamy na asfaltówkę i kierujemy się na Sadlinki. Kto myśli, że tak już będzie dalej cały czas, ten jest w błędzie. Dbanie o atrakcje podczas wypraw jest niby spontanicznym, lecz niewątpliwie ulubionym hobby mego kolegi. Po zaliczeniu kolejnej terenówki znowu pomykamy asfaltem. Za Wełczem zaczynają się tereny poniemieckie, co uwidaczniają charakterystyczne dla tego okresu budynki mieszkalne i wszelkiego rodzaju inne budowle. Droga na Sadlinki jest asfaltowa i wąska, ale płynna i bez żadnych przeszkód w postaci dziur. Po drodze z lewej ukazuje nam się panorama Nowego, które jest położone na wzniesieniu i otoczone zielenią drzew, a z prawej dymiący komin kwidzyńskiej celulozy. Różnorodność widoków gwarantowana. Również pola przykuwają nasz wzrok dojrzewającym malowniczo zbożem, kukurydzą czy rzepakiem. Zapach skoszonej trawy oraz kłębiaste chmury na niebie, zachęcają nas do poleniuchowania na łonie natury. Łąki przebogato ukwiecone sprawiają, że mamy ochotę pobiegać boso, schować się w trawie, zamknąć oczy i zagubić się w świecie wyobraźni jaka w nas się budzi. Z za chmur które towarzyszyły nam przy wyjeździe z Grudziądza wychodzi słońce i zaczyna przygrzewać coraz mocniej. Teren ogólnie jest płaski i monotonny - ja korzystam z tego bo wiem, że nie ma tak dobrze i niebawem to się zmieni. No i nie pomyliłam się. W Rozpędzinach podjeżdżamy niezbyt komfortową drogą terenową i wspinamy się na skarpę gdzie są tory kolejowe, po których niegdyś jeździł pociąg. Wspinamy się w wysokiej trawie, że ledwie widać nam głowy - a mnie ( przy niskim wzroście) nie widać prawie wcale. Roztacza się przed nami cudny widok na bocianie gniazdo, w którym są małe bocianki. Ich matka zaczyna kołować nad okolicą, widocznie wyczuwa w nas zagrożenie. Po nasyceniu oczu widokiem, ruszamy dalej i podjeżdżamy stromym podjazdem w kierunku Kwidzyna. Wymęczeni jazdą i upałem rezygnujemy ze spotkania z "KALINKINKĄ" i zostajemy w Kwidzynie. Po drodze okazuje się, że kolega zgubił butelkę z wodą i "broń" w postaci gazu. Postanawiamy wrócić i poszukać zguby w drodze powrotnej.
Doskwierający upał i parne powietrze wymusza na nas dłuższy postój. Szukamy więc miejsca, w którym można by było dobrze zjeść i napić się kawy. Wybór mamy duży lecz nie spełniający naszych oczekiwań. Ja lubię tradycyjną kawę ze śmietanką, kolega ma bardziej wysublimowany smak co do oferowanych potraw. W końcu znajdujemy miejsce, gdzie uraczamy się naszymi zachciankami... Jeżdżąc w poszukiwaniu owego miejsca mijamy kompleks budynków z okresu przedwojennego, zachowanych w doskonałym stanie, gdzie mieszczą się szkoły wyższe. Wjeżdżamy na teren. Imponuje nam styl jak i architektura budynków. Niestety postęp w postaci rozwoju myśli technicznej, zaniża trochę estetykę tego kompleksu. Jadąc deptakiem napotykamy przyozdobione bogato ukwieconymi pelargoniami latarnie, jak i obsadzone iglastymi krzewami duże donice ceramiczne. Zmierzając do miejsca przeznaczenia przechodzimy przez kładkę nad torami kolejowymi, gdzie po prawej mamy zabytkowy budynek dworca. Jest on, jak większość starych budynków z czerwonej cegły. Szczególnym dla nas zdziwieniem jest to, że budynek jest zadbany mimo tego, iż kolej podupada. Po posiłku i degustacji ruszamy w powrotną drogę, która wiedzie obok parku, jaki mieści się po dawnym cmentarzu ewangelickim. Wysmukłe parkowe drzewa otaczające plac zabaw i fontannę, z której podłoża tryskają strumienie wody, dają schronienie przed słońcem w cieniu liściastych koron. Fontanna jest frajdą dla dzieci, które w skwarne dni baraszkują i tańczą między strugami wody. Po ochłodzeniu się w bryzie jaką dają rozpryski, jedziemy na poszukiwanie zguby. Droga trochę lżejsza bo bardziej z górki. Powtarzamy podjazd, szukamy i EUREKA - znajdujemy obie rzeczy, które ukryły się skrzętnie przed naszymi oczami w wysokiej trawie.
Obieramy kierunek na Nebrowo Wielkie i twarzą w twarz z wiejącym wiatrem pedałujemy do Grudziądza. Po drodze robimy jeszcze jeden postój, by uraczyć organizm schłodzoną ambrozją w postaci herbaty smakowej. Delektujemy się chłodnym napojem w cieniu jaki daje nam zaparkowany samochód dostawczy. Z powrotem jedziemy już asfaltówką, ponieważ jesteśmy zmęczeni upałem jaki nam doskwierał. Mijamy jeszcze po drodze jeziorko, które aż kusi by się w nim orzeźwić, ale tłum ludzi jaki go oblega zniechęca nas, więc jedziemy dalej. I tak w cieniu drzew dojeżdżamy znowu do Zakurzewa i wałem wracamy do Parsk. Mkniemy po górkach cytadeli i już nie dołem, a przez Górę Zamkową i uliczkami starówki - wracamy do domu.
Resztkami sił, jakie w nas jeszcze drzemią, spoceni, zmęczeni i zakurzeni ale szczęśliwi, docieramy do punktu w którym każde z nas zmierza w swoją stronę, by z przyjemnością wejść pod prysznic i pozwolić letniej wodzie ochłodzić naszą spieczoną słońcem skórę.
Pozdrawiam i jak zwykle zamieszczam fotki.
Do następnego...