Trochę wiosny jesienią
- Szczegóły
- Utworzono: czwartek, 07, grudzień 2006 17:07
- Poprawiono: sobota, 27, kwiecień 2013 22:08
- Opublikowano: czwartek, 07, grudzień 2006 01:00
- timon
- Odsłony: 1846
Trochę wiosny jesienią
Kalendarz zapisany terminami, świadomość kolokwium z matmy na przyszłym zjeździe...
Siedziałem przed ekranem komputera i łudziłem się, że znajdę nowy, ciekawy wpis na forum naszej strony i nagle dostałem błyskiem jasnego światła po oczach. Okazało się, że jakiś lokator w bloku naprzeciwko mojego otworzył okno i to ono odbiło światło słoneczne wprost w moje oczy. I dobrze się stało...
Wstałem, spojrzałem na świat na zewnątrz i uświadomiłem sobie, że tam jest po prostu pięknie. Słońce grzeje, kolory jakby ożyły po tej szarości, jak nas prześladowała, a powietrze po prostu stało się takie, jakieś rześkie. Idę do kuchni, a tam termometr pokazał 15 stopni kolegi Celsjusza. Idealnie!
Ubrałem się, wyjąłem rower z hangaru i czułem, że jadę tak po prostu dla siebie.
Bez telefonu, bez kalendarza, bez brzęczenia komputera... Z uśmiechem na twarzy.
Widoki z Góry Zamkowej na nasze miasto były genialne, powietrze było tak przejrzyste, że widać było Nowe.
Przejechałem parę rundek po lasku koło Cytadeli, ale nieźle się zdziwiłem kiedy prawie wjechałem w tył VW Golfa... Trzecią pętlę kończyłem i zupełnie się tego nie spodziewałem hehe. Wskoczyłem do takiego płytkiego wąwozu, zarzuciło mną i zaczęła się walka o wyjście z tego bez gleby, jak się udało to już musiałem walczyć na przeciwległej bandzie wąwozu, a przede mną widniał wspomniany wcześniej Golf. Ale jak go wyminąć, kiedy siedząca (to znaczy ona siedziała na nim xD) para otworzyła sobie drzwi dla lepszej wentylacji...?
Objechałem ich po bandzie i zastanawiałem się co bardziej mnie rozbroiło, fakt, że omal się w nich nie wbiłem, czy ogół zaistniałej sytuacji :D
Potem przyszła pora na zjazd do oczyszczalni ścieków i podjazd w stronę Tarpna. Ale nie chodzi o trasę, tylko o to, że to była moja prywatna wiosna jesienią.
Smakując w skrajnych sytuacjach lepiej dostrzega się to małe, wielkie szczęście.
Te półtorej godziny, jakie wyciąłem z rutyny dnia codziennego nie zrujnowało mojego planu dnia. Kolejne punkty w kalendarzu zostały zrealizowane i wykreślne, poczta głosowa odsłuchana, a koło z matmy? No cóż, to co wiem na chwilę obecną spokojnie wystarczy, żeby zaliczyć z marginesem jako takiego bezpieczeństwa, a poza tym dziś też jest dzień, także zdążę się podszlifować.
Chodzi o to, że można sobie zafundować wielką frajdę małym kosztem.
Bo jazda na rowerze to terapia jaką fundujemy sobie samym, to takie nasze magiczne miejsce, w którym wszystko zależy od nas, to takie miejsce, którego ja potrzebuję by ...
... szczęśliwym być.
timon.