Opowieści Timona
Zaczęło się w Bilard Klubie
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: piątek, 01, czerwiec 2012 16:34
- Poprawiono: czwartek, 09, maj 2013 22:43
- Opublikowano: piątek, 01, czerwiec 2012 16:32
- .:t IMO n:.
- Odsłony: 1690
Zaczęło się w Bilard Klubie...
W samochodzie, dla dobrego startu wypiliśmy Karlovacko i tak oto mijały nam kolejne kilometry, aż do wjazdu do Parku Narodowego Paklenica.
W knajpie przy wejściu do parku spotkaliśmy się ze znajomym moich kumpli, który w swej uprzejmości sprowadził nasz samochód z powrotem na poziom morza, kiedy już wypakowaliśmy się w najwyższym punkcie, do którego można wjechać. Stamtąd rozpoczęliśmy półgodzinną wspinaczkę z rowerami na wysokość 1100 m n.p.m. Po drodze napiliśmy się pysznej wody ze strumyka i zrobiliśmy słodkie zdjęcia trzech podjaranych facetów na genialnym tle Środkowego Velebitu.
Zabawa zaczęła się na skrzyżowaniu szlaków. Nasz kierunek - Struge, godzina marszu. Ale my już nie maszerowaliśmy. Moi koledzy poprawiali gogle, ja zwyczajowo rzepy w rękawicach i butach. Ostatnie sprawdzenie sprzętu, przybita piątka i "happy trails" moi mili! Co za trasa! Podzieliliśmy ją na dwa etapy: do schroniska Ramica Dvori (560 m n.p.m.) i dalej do końca szlaku, do poziomu morza, gdzie czekał samochód. Zjazd do schroniska to techniczna bajka dla wtajemniczonych. Wąska ścieżka najeżona taką ilością kamlotów, progów i ciasnych zakrętów, że choćby odrobina zdekoncentrowania mogłaby kosztować zbyt dużo, by chcieć się przekonać, czy nas na to stać. Balans ciałem, prowadzenie kół dokładnie w liniach, być może dwóch, jakie pozwalały przejechać najtrudniejsze odcinki, pełna kontrola hamulców, bez lipy. Można było udowodnić sobie samemu kilka rzeczy. Z kilku innych zdać sprawę. Mega!
Zaczynałem zjeżdżać ostatni, z racji najmniejszego skoku i co być może ważniejsze - moi amigos mieli zjazdówki. Do schroniska dojechałem drugi. Możliwe, że moje ciało już nigdy nie zapomni piekła maratonów i zawodów XC, dając mi mentalną przewagę, która upośledza odbieranie zmęczenia. Po pierwszym odcinku ramiona piekły, nogi także, a dłonie, zwłaszcza palce zaciskające gripy trzeba było prostować niemal siłą. Myślę, że posiadanie Boxxera skutecznie niweluje takie problemy. Odcinek dał w kość!
W schronisku nagroda - puszka piwa i nalewka z orzechów rosnących w Velebicie. Pycha. Kiedy obudził się opiekun schroniska, poczuliśmy zapach pieczonego na grillu mięcha i ślina zaczęła lać się nam po nogach. Obiad w takiej scenerii, z takimi ludźmi... Coś wspaniałego. Myślę, że gdyby nie ołów, coraz śmielej rozlewający się na niebie, zostalibyśmy dłużej, ale ryzyko kontynuowania zjazdu w mokrych warunkach, w tym terenie, byłoby bezmyślnym wyzywaniem Losu na pojedynek. Godzinna przerwa ostudziła mięśnie, w moim konkretnym przypadku, także do tej pory sprawny-bo-pracujący łokieć, który oberwał przy jedynej, na szczęście, glebie. Jak powszechnie wiadomo, adrenalina to najlepsza gumka do zmazywania bolączek na trasie. Ogień z tyłka, bo od schroniska zaczęło się robić szerzej. W pewnym momencie poczułem się tak pewnie, że wyprzedziłem w jednym z niewielu na to pozwalających odcinków mojego kolegę. Może Trek Fuel ex to nie zjazdówka, nie enduo nawet, ale potrafi pokazać pazur! Progi, stromizny z agrafkami wymagającymi uwagi i skupienia, jak na sali operacyjnej. Oto Velebit!
Im bliżej popularnej ścianki wspinaczkowej, tym więcej ludzi mijaliśmy. Uzgodniliśmy, że większe grupy będziemy mijać razem, z jeden strony, z niewielkim odstępem między nami, żeby żadna zbłąkana owieczka nie weszła komuś pod koła. Szło bardzo sprawnie, głównie za sprawą ludzi, którzy w te góry idą, bo ich w nie ciągnie, a to wiele o nich mówi, bo wciąż jesteśmy w Chorwacji, gdzie numerem jeden są knajpy i wysiadywanie z piwem nad wodą.
Na samym końcu, po przejechaniu budki wyznaczającej początek i koniec parku, byliśmy wytrzepani, jak Malibu z mlekiem. I szczęśliwi, jak laska, która ten drink dostaje od uroczego barmana. Czad!
Usiedliśmy w knajpie, w której zaczęliśmy. Polało się piwo, opadł kurz, dopadło zmęczenie. Przyszedł czas na żywy zachwyt, komplementy i wyznania. Zrobiło się, jak zawsze się robi w doborowym towarzystwie, po przejechaniu trudnej trasy. Jedną z myśli, którą można było usłyszeć, to taka mówiąca o tym, że z każdym można napić się piwa i miło spędzić czas na pogaduchach o laseczkach, muzyce, czy czymkolwiek, ale tylko w towarzystwie zakochanych w jeździe bikerów czuje się wyjątkowy klimat i od razu ma się świadomość bycia wśród swoich. Myśl ta jest prawdziwa, bo znam Martina i Drago z tylko trzech spotkań. Każdy z nich ma swoją ciekawą historię do opowiedzenia, otwarty dom dla przyjaciół i widoczną niechęć do pozerstwa. Z całą pewnością nie była to nasza ostatnia wyprawa na polowanie. Za jakiś czas, kiedy wrócę z mojego długiego rejsu, będę głodny Velebitu. Mam nadzieję, że wgnieciona na trasie rama mojej broni wytrzyma. Wiem, że łomotanie jej na takich trasach to grube przegięcie, ale... Ten rower jest tak mój, tak osobisty, tak zgrany ze mną, że ufam mu na każdej trasie. Jest mi przykro, kiedy zadaję mu ból, kiedy widzę, jakie blizny zbiera, ale mam czasem wrażenie, że on, tak samo, jak każdy z nas, od czasu do czasu, kiedy już zapominamy o konsekwencjach, lubi czuć się dumny ze swoich blizn. Zwłaszcza po kilku piwkach w towarzystwie ludzi, którzy być może pamiętają większość z historii wiążących się z wejściem w ich posiadanie.
Koniec. Teraz, moi mili, pora byście poszli na rower!
.:t IMO n:.
Dodaj komentarz na Forum ( już dodano 0 ).
GPX Gdynia -Pustki Cisowskie- 12.04.2008
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: poniedziałek, 21, kwiecień 2008 09:47
- Poprawiono: piątek, 10, maj 2013 07:13
- Opublikowano: poniedziałek, 21, kwiecień 2008 02:00
- Timon
- Odsłony: 2628
GPX Gdynia ?Pustki Cisowskie- 12.04.2008
Pogoda jak w czwartek, jak w środę, wtorek, poniedziałek... Szaro, chłodno, czasem wręcz zimno, ciśnienie raczej dołujące.
Czwartkowy trening się udał. Starałem się utrzymywać najwyższe tętno na całej trasie, nogi musiały dostać przedsmak sobotniego wyścigu, płuca musiały się przepchać, psychika umocnić i przygotować do walki z ciałem. Teraz miał nadejść czas odpoczynku i skumulowania całej dostępnej mocy. Otwierając kalendarz wiedziałem, że mam tylko parę rzeczy do załatwienia w pracy, cała reszta długiego dnia będzie tylko dla mnie. Rower był umówiony z serwisantem, na regulację, Ja byłem umówiony z klientami, pełna harmonia... Którą szlag trafił!
Mój ulubiony mechanik- pan Włosowski, któremu zawszę mogę powierzyć maszynę bez obaw, wyregulował mi przerzutki i pomógł w ustawieniu zacisku tylnego hebla, bo strasznie ocierał.
Rower do domu, ja na imprezę urodzinową, na którą się już ostro spóźniałem. Zapomniałem kluczy, nie jadłem nic od śniadania, a było już po szóstej. BYWA...
Tego dnia Pan Bóg chciał rzucić pecha każdemu człowiekowi na Ziemi. Dogadałem się z Nim, że wezmę wszystko na siebie...
Relacja ze Skoda Maratonu w Gnieźnie
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: wtorek, 23, październik 2007 00:08
- Poprawiono: piątek, 10, maj 2013 07:13
- Opublikowano: poniedziałek, 22, październik 2007 02:00
- Timon
- Odsłony: 2497
Relacja ze Skoda Maratonu w Gnieźnie
W niedzielę 14 października o godzinie jedenastej ponad dwustu zawodników stanęło na linii startu, dla wielu ostatniej, imprezy w tym sezonie.
Sezon ma swój początek i koniec, jak w zasadzie wszystko co otacza nas na co dzień. Jeżeli dobrze zaczniemy dzień to dążymy do tego, by dobrze go zakończyć i analogicznie jest w kolarstwie. Z resztą, komu ja to piszę ;).
Teren, w jakim przyszło się nam ścigać był w zasadzie kopią tego z czym mamy do czynienia w Grudziądzu. Laski, polne dróżki, szybkie szutry, trochę asfaltu i piachu. Dla mnie najatrakcyjniejszymi odcinkami trasy były wąskie single tuż przy brzegu jeziora. Drzewa, krzaki, dziury, rowy, trochę błota i śliskich korzeni... Super :D. Kiedy z kolegami analizowaliśmy trasę już po maratonie doszliśmy do wniosków, że mimo, iż była łatwa technicznie, to atrakcyjna. Wystarczy chcieć i można taki maraton zorganizować u nas, no czemu nie, prawda?
Dodaj komentarz na Forum ( już dodano 0 ).Akademickie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim -Cieszyn-
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: czwartek, 07, czerwiec 2007 10:18
- Poprawiono: czwartek, 09, maj 2013 22:41
- Opublikowano: czwartek, 07, czerwiec 2007 02:00
- timon
- Odsłony: 1991
Akademickie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim -Cieszyn-
Dwa dni, dwa starty, jeden cel ? dać z siebie wszystko...
PIĄTEK
Od około ósmej rano jesteśmy w pokoju akademika. Prysznic, jedno spojrzenie na łóżko i już wiedziałem, że to jest to. Sen...
Obudziliśmy się koło czternastej, rozpakowaliśmy i zjedliśmy coś przed treningiem.
Każdy ciekaw był trasy i nic w tym dziwnego, w końcu następne dwa dni to miały być najważniejsze zawody w roku. Wsiedliśmy więc na rowerki i pojechaliśmy.
Dodaj komentarz na Forum ( już dodano 0 ).Zimą fajnie się jeździ
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: sobota, 27, styczeń 2007 01:46
- Poprawiono: środa, 23, lipiec 2014 09:11
- Opublikowano: sobota, 27, styczeń 2007 01:00
- Timon
- Odsłony: 2563
Zimą fajnie się jeździ
Czasem jest tak, że nogi chcą, ale głowie jakoś brak pretekstu.
Trochę słońca za oknem, widok niesamowitych rowerów na stronach www i człowiek jest ugotowany... Chce, ale jednak coś go trzyma.
Godzina dwunasta i znalazłem pretekst
Zimą fajnie się jeździ. Mróz szczypie przez pierwsze pół godziny, potem przestaje.
Od śniegu, który niedawno spadł odbijają się promienie słońca, a myśli robią z nami co chcą Bo kiedy jeździ się samemu to można się wyciszyć i posłuchać samego siebie. Rzadko mamy okazję być tak naprawdę ?sam na sam? z samym sobą.
To fajne uczucie i czasem potrzebne by odnaleźć coś, czego z pozoru wcale się nie szukało...
88km wyszło jak w mordę strzelił, bez żadnych zbędnych metrów.
Usta słone były od tego, co narzuciło przednie koło, oczy mówiły same za siebie, co dzieje się z ciałem ridera
Ale znalazłem pretekst i pojechałem. Pojechałem po buziaka i dostałem go.
Timon
Dodaj komentarz na Forum ( już dodano 0 ).
Relacja z bikeMaratonu w Istebnej
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: piątek, 22, wrzesień 2006 00:06
- Poprawiono: piątek, 10, maj 2013 07:16
- Opublikowano: czwartek, 21, wrzesień 2006 02:00
- Timon
- Odsłony: 2386
Relacja z bikeMaratonu w Istebnej
Zanim się wyruszy na taka wyrypę w jakiej brałem udział trzeba wszystko dokładnie posprawdzać. Najważniejszy był rzecz jasna rower i wszystko co do niego przymocowałem.
Tak dokładnie nigdy go nie wyczyściłem, błyszczał się wszędzie, hamulce po wyregulowaniu i przerzutki działały bez zarzutu (stare dobre Alivio, choć z luzem działa bez większych zastrzeżeń). Po prostu tip top... Nie, nie to by było zbyt piękne. Kasetę tak dokładnie pozbawiłem zanieczyszczeń, że wypłukałem nawet smary, pozostał niczym nie zabezpieczony mechanizm piasty i nie można było tego rozkręcić, bo nie wiadomo by było czy wszystko się potem do kupy złoży, a do wyjazdu zostało kilkanaście godzin... I tak czasem bywa.
Dodaj komentarz na Forum ( już dodano 0 ).Mocni w wierze na rowerze
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: czwartek, 24, sierpień 2006 08:10
- Poprawiono: piątek, 10, maj 2013 07:17
- Opublikowano: czwartek, 24, sierpień 2006 02:00
- Timon
- Odsłony: 2384
Mocni w wierze na rowerze
Co trzeba zrobić by wystartować w zawodach?
Pytanie jak każde inne, a i odpowiedź niezbyt błyskotliwa ;)
Otóż wystarczy chcieć! To znaczy nic więcej jak rozejrzeć się w sieci i sprawdzić, czy gdzieś akurat nie ma jakiś zawodów, potem trochę pokręcić, żeby coś na nich reprezentować i gotowe :) To naprawdę nic skomplikowanego.
19 sierpnia w Świeciu odbyły się właśnie takie zawody. 6 km na czas, trasa w 95% pod górę, a całośc pod nazwą ?Mocni w wierze na rowerze?.
Dodaj komentarz na Forum ( już dodano 0 ).Bike Maraton 2006
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: sobota, 10, czerwiec 2006 19:57
- Poprawiono: piątek, 10, maj 2013 07:18
- Opublikowano: sobota, 10, czerwiec 2006 02:00
- .:t IMO n:.
- Odsłony: 1993
Spokojnie przeczekałem do 4:50 i wstałem z wyra. Z nudów pozmywałem naczynia w kuchni. Podgrzałem makaron, wypiłem herbatę. Rozglądałem się po śpiącym domu. Cisza...
Nasza ekipa nie zmieniła się ani trochę, skład, rowery (choć nie do końca), samochód, to wszystko było jak powtórka z maratonu w Bydgoszczy. Nawet nastrój był podobny.
O 7:00 byliśmy już na trasie, po dziewiątej na miejscu startu całej imprezy ? Gdańsk Oliwa.
Zostaliśmy skierowani na wydzielony parking i się zaczęło. Poskładaliśmy rowery, przebraliśmy się i napełniliśmy bidony. Było mało ludzi, kolejek po chipy prawie nie było.
Nasze oczy niczym system przechwytywania rakiet powietrze-ziemia przenosiły wzrok z jednej maszyny na drugą. Szał, czułem się jak dziecko w wesołym miasteczku! Od patrzenia na te wszystkie rowery marzeń oczy świeciły się jak latareczki... Przytłaczająca ilość piękna.
Dwa dni z życia bajkoholika
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: środa, 12, kwiecień 2006 00:18
- Poprawiono: piątek, 10, maj 2013 07:18
- Opublikowano: wtorek, 11, kwiecień 2006 02:00
- .:t IMO n:.
- Odsłony: 1908
Dwa dni z życia bajkoholika
DZIEŃ PIERWSZY.
Jest wiosna.
Chyba nie ma wśród nas ludzi, których by ta nowina przygnębiła.
Wreszcie można wyjechać na trasę po 17:00 i wrócić przed zachodem słońca. Można wsadzić bidon do koszyka bez obaw, że to co w nim mamy zamarznie, lub będzie na tyle zimne, że napicie się groziłoby katastrofą. Można wjechać w teren suchym i suchym z niego wyjechać, co wcześniej było trudnym do przejścia problemem. Oj, znalazłoby się jeszcze multum tych zalet.
Ja nie należę do wyjątków w tej kwestii. Osobiście czekałem na wiosnę od początku marca, bo zima mi się zwyczajnie znudziła. No bo ile można?
BikeMaraton
- Szczegóły
- Kategoria: Opowieści Timona
- Utworzono: poniedziałek, 26, wrzesień 2005 19:35
- Poprawiono: czwartek, 09, maj 2013 22:44
- Opublikowano: poniedziałek, 26, wrzesień 2005 02:00
- .:t IMO n:.
- Odsłony: 2417
Boże! Czego ten budzik chce o 06:00?!
Wbiłem otępiały wzrok w sufit i pomyślałem "Jezu, to już dziś..."
Ranek był chłodny, ale czyste niebo zapowiadało piękną pogodę.
Wypięliśmy koła z rowerów i ułożyliśmy je w "ładowni" citroena.
Niezbyt profesjonalny widok, ale wszystko zdało egzamin praktyczny
Ruszyliśmy na Rządz, po ostatniego członka naszej ekipy. Jego rower także znalazł się we wnętrzu pojazdu, pieszczotliwie nazwanym "czołgiem".